Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

Samochody i niegrzeczne dziewczynki cz. 1

Portret użytkownika Stary Cap

- Ruchamy się? - zapytała w pewnej chwili dziewczynka.
- Co? - spytałem, bo myślałem, że niedosłyszałem.
- Ruchamy się? - powtórzyła.
- Cooo?! - dalej jej nie rozumiałem.
- Ru-cha-my się? - powiedziała tym razem powoli i wyraźnie.

Zgodziłem się, choć nie miałem pojęcia o co jej chodzi.
Zaprowadziła mnie w wysoką trawę i ściągnąwszy majteczki położyła się na plecach.
Wtedy, usłyszałem w górze jakieś buczenie. Zadarłem głowę i moim oczom ukazał się niezwykły widok, całe niebo było usiane samolotami. Leciały ich całe chmary, w kluczach po kilka, wciąż i wciąż. Skoro tak było, to uznałem, to za normalne, ale nigdy więcej czegoś podobnego nie widziałem. Po latach doszedłem, że był to rok 1968, inwazja Wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Miałem wtedy 5 lat.

- Tylko szelek nie osraj – mówiła mama zakładając mi krótkie spodenki.
Wychowywałem się na wsi i od rana do wieczora biegałem beztrosko po okolicy.
Nawet nie rozumiałem wtedy, że można nie mieć pościeranych kolan, albo czarnych stóp. Wieś była niewielka i było mało dzieci. W moim wieku nie było nikogo, dlatego większość czasu spędzałem sam ze sobą. Tym tłumaczyłem później to, że miałem bogate życie wewnętrzne, lecz słabe umiejętności społeczne. Największą atrakcją mojego dzieciństwa, była pobliska szosa. Całymi godzinami, mogłem siedzieć na burcie i patrzeć na przejeżdżające samochody, a była wtedy w taborze, ogromna różnorodność i co raz jechało coś ciekawego.
Pamiętam, prehistoryczne polskie ciężarówki Żubr, kombajny Vistula, cysterny na mleko Csepel, ciągniki do wożenia dłużycy Praga i wiele innych, dawno już wymarłych dinozaurów polskich szos. Kiedy jechało wojsko, obowiązkowo machało się żołnierzom, a oni odmachiwali. Kiedy wieziono jakiś spychacz, albo koparkę, to przed ogromnym ciągnikiem balastowym Tatra, jechał zawsze samochód z napisem PILOT. Z aut osobowych jeździło wszystko, od trójkołowego Velorexa, po Amerykańskie krążowniki. Latem przejeżdżał Wyścig Pokoju, a zimą odbywał się, Samochodowy Rajd Monte Kalwaria.
Zadziwiałem dorosłych tym, że potrafiłem, po odgłosie silnika odgadnąć jaki jedzie samochód.
Ubóstwiałem samochody, i nieważne czy osobowe, ciężarowe, czy autobusy. Były one dla mnie Dziełem Sztuki Skończonym.
Kiedy tylko miałem okazję, lubiłem siedzieć w autach. Pamiętam, że Warszawa, Syrena, Żuk, czy ciężarowy Lublin, miały w środku swój charakterystyczny zapach, różnych ówczesnych farb, tworzyw, tapicerki, oraz benzyny. Uwielbiałem te zapachy, lubiłem nawet zapach spalin.
Za szosą biegły jeszcze tory wąskotorowej „ciuchci”. Była to dodatkowa atrakcja. Widok ruszającej ze stacji lokomotywy, jest czymś niezapomnianym. Czasem kłęby z parowozu słały się po ziemi i można było złapać w nozdrza charakterystyczny zapach węglowego dymu.

Na filmach historycznych, zawsze pokazują wiejską drogę, z dwoma wyjeżdżonymi śladami i trawką po środku. Tak wyglądają współczesne drogi po których śmigają samochody. Na drodze po której jeździły zaprzęgi konne pomiędzy koleinami nie uchowała się żadna trawka. Ziemia była tam zryta od końskich kopyt.
W mojej wyobraźni, były to tory kolejowe, a ja z zaciśniętymi przed sobą piąstkami (bufory) byłem parowozem i wzbijając stópkami kłęby kurzu ( dymu i pary ) jechałem przed siebie.

Były też kręte wiejskie ścieżki. Super pędziło się po nich rowerkiem Bobo, który tym się różnił od współczesnego, że miał tzw. ostre koło. Można było też, na tych ścieżkach rysować patykiem. Rysowałem np. lokomotywę, a potem wagony, dużo i różnych. Raz, postanowiłem narysować rekordowo długi pociąg. Rysowałem, rysowałem, a kiedy poszedłem obejrzeć moje dzieło od początku, okazało się, że zniknęło. Piasek wysechł i rysunek stał się niewidoczny.

Lubiłem zbierać grzyby w okolicznych laskach, a zbierało się wtedy przeróżne. Były piaskowce, które rosły pod ziemią i tylko intuicyjnie można było odgadnąć gdzie ich szukać. Były Sitki, które szczypały w język pod kapeluszem.. Sińce, u których po dotknięciu, natychmiast robił się fioletowy siniak. Na jedne z kolei mówiono Panienki, były delikatne i kruche i faktycznie, wyglądały jak tańczące w trawie baletnice.
Po latach, natknąłem się na wzmiankę o tym grzybie. Okazało się, że jest to gatunek jadalnego muchomora i zbierano go tylko na Mazowszu.
Kiedy spotkałem w lesie ropuchę, to przyglądałem się jej z zaciśniętymi ustami.
Powiedziano mi bowiem, że jeżeli ropucha policzy komuś zęby, to będzie on żył tylko tyle lat ile ich ma. A że, miałem tych zębów nie za wiele, to nie chciałem ryzykować. Ropucha też zawsze przyglądała mi się bacznie i również z zaciśniętą paszczą. Tak jakby czekała tylko, żebym choć na sekundę pokazał jej swoją klawiaturę.

Jedyną towarzyszką moich zabaw wtedy, była pewna dziewczynka o imieniu Jola. Była o rok starsza ode mnie i nie miała ojca. Zabił go pociąg.
To ona zaproponowała mi tą dziwną zabawę, której nazwy nawet wtedy nie znałem. U mojego dziadka, u którego mieszkałem, była opuszczona klatka na króliki. Wyglądała ona jak chatka na palach. Dziadek trzymał tam siano. Wchodziliśmy do tej klatki i tam bawiliśmy się w tą zabawę. Raz zapytała:
- Pocałujesz mnie tam?
- Nie – powiedziałem.
- A ja mogę cię tam pocałować. - powiedziała i zrobiła to.
- Teraz ty mnie.
W ostatniej chwili wymyśliłem, że dotknę tam tylko poślinionymi palcami i głośno cmoknę. Dała się nabrać.

W lesie mieliśmy też fajną górkę i zimą uwielbiałem zjeżdżać z niej na sankach.
- Tylko gilów nie zjadaj – upominała mnie mama.
- Czemu mam ich nie zjadać, kiedy one są takie słodkie? - dziwiłem się w myślach.
Niedawno wyczytałem, że u dzieci jest to naturalny odruch wspierający układ immunologiczny.
Nawet w zimie na sankach potrafiliśmy to robić z Jolą. Potrzebowaliśmy tej bliskości i dotyku.
Raz uparła się, że ona będzie kierować sankami. Nie chciałem się zgodzić, bo trzeba było mieć wprawę, ale w końcu uległem.
Tak pokierowała, że jebnęliśmy w drzewo i rozbiła sobie nos.
Innym razem, wyjmowaliśmy ze stawu tafle lodu. Były przeźroczyste i cienkie jak szyby z okna.
Pomyślałem, że dla żartu, rozbiję jej taką taflę na głowie. Nie wiem jakim cudem, cienki lud rozciął jej skórę i znów zalała się krwią.
Wtedy, po raz pierwszy usłyszałem, że dziewczynki nie wolno uderzyć nawet kwiatkiem
.
Bardzo polubiłem, te zabawy z Jolą, ale ona czasem nie chciała się w to bawić. Już wtedy snułem marzenia, o „zaczarowanym cukierku”po zjedzeniu którego dziewczynka robiłaby to na co miałem ochotę..

W sklepie były cukierki w papierkach, ze starymi samochodami. Zbierałem te papierki namiętnie. U dziadka, w gospodarstwie z różnych rupieci: skrzynek, desek, starych, kół itp. budowałem wierne repliki tych aut. Wyglądały jak prawdziwe: miały siedzenia, kierownicę z kółka od wózka dziecięcego, różne wajchy i przełączniki, zderzaki, światła z puszek po konserwach, a nawet dach z jakiejś plandeki.
Dziadek, nie podzielali mojej pasji i zawsze rozbierał mi te konstrukcje. A ja, zaraz budowałem w innym miejscu nowe.

We wsi było boisko zwane Ugorkiem. Starsi grali tam w palanta albo w piłkę nożna.
Chłopcy, nieustannie podszczypywali dziewczęta i opowiadali różne świńskie kawały.
Czym się różni kobieta od stodoły?
Tym, że do stodoły wjeżdża się całym wozem, a do kobiety tylko dyszlem.
Albo: Po murzyńsku pociąg to „bana”. Teraz powiedz, po murzyńsku: Wyje pociąg w lesie.

Moja starsza siostra, żeby mnie zgorszyć, w kościele szeptała mi do ucha przekleństwa.

Raz byłem świadkiem, jak Felek Pełsik zawołał za dom jakąś dziewczynkę. Czekał już tam jego kolega. Jeden chwycił ją z tyłu, a drugi zaczął ściągać jej majtki, Dziewczyna wiła się i piszczała, ale dopięli swego.
- Widziałeś?
- Widziałem. - powiedział jeden do drugiego, kiedy uciekając, przechodzili obok mnie.

Pewnego razu, nocowała u nas rodzina. Mama położyła mnie z dwiema starszymi dziewczynkami, a dwie młodsze kuzynki spały z moją starsza siostrą. W nocy dziewczęta zaczęły rozrabiać. Jedna, poczęła namawiać mnie, żebym pomacał „tam”, jej starsza siostrę która już spala:
- Ona już ma tam włosy. - zachęcała.
Osobiście, ta młodsza bardziej mi się podobała i ją bym chętniej „tam” pomacał, ale zrobiłem o co mnie prosiła. Faktycznie, tamta miała już tam włosy.
Potem, obudziły ją i opowiedziały jej wszystko.
- Oj, głupie jesteście – powiedziała i przewróciła się na drugi bok.
Tymczasem, leżąca po mojej drugiej stronie, kuzynka Alinka, długo i dokładnie, badała palcami szczegóły anatomiczne pewnego obszaru mojego ciała.

Z kolei kiedy gościłem u mojej drugiej babci, byłem światkiem ciekawej rozmowy, tym razem, moich kuzynek ze strony Ojca.
- A wiesz, że jak się tam włoży palec to można umrzeć?
- A ja sobie wkładałam i nic.
- Głęboko?
- Głęboko.
- Jedna moja koleżanka to sobie ołówek włożyła O tyle.

W gospodarstwie na wsi, wszystkie możliwe stworzenia kopulowały ze sobą. Raz, widziałem nawet jak łańcuchowy burek złapał przechodzącą kaczkę i próbował z nią to robić. Smile

Można było dużo zaobserwować. Kury na przykład, zawsze uciekały przed kogutem, ale kiedy go zabrakło, kucały kiedy ktoś koło nich przechodził, w nadziei, że ktokolwiek je pochędoży.

Starsi chłopcy ustawili na łące duży żółty namiot. Raz, Felek Pełsik zaprosił mnie i Jolę do tego namiotu. Bawiliśmy się w lekarza. Jola badała nas i robiła nam zastrzyki.
- Masz tylko jedno jajko – stwierdziła.
- Nie, mam dwa. - protestowałem.
- Nie, masz tylko jedno – potwierdziła po dokładnym zbadaniu.
- Nie, zobacz mam dwa. - nie dawałem za wygraną.
- Oj, to tylko taka zabawa.
- A nie poruszała byś tak? - zapytał Felek Jolę
- Tak, żeby ci znowu coś białego wyskoczyło?

Z czasem, sprowadzali się nowi mieszkańcy i było więcej dzieci.

Jednego dnia, mój nowy kolega Bubu, znalazł koło żółtego namiotu biały balonik. Tak się tym podjarał, że nie dał mi nawet go obejrzeć. Nadmuchał go i pobiegł do swojej babci, żeby przywiązała mu nitkę.
- Wyrzuć to. Może ktoś to obszczał. - mówiła babka, ale on nie słuchał.
Latał z tym balonikiem po całej wsi, aż w końcu mu pękł. Wkładał wtedy do buzi te strzępy gumy i robił pęcherzyki, na których grał zębami.

Felek Pełsik, powiedział mi później, że nie był to żaden balonik, tylko kondon w którym Stasiek Gizak, ruchał niejaką Wieśkę Dzwonkowską.

Felek Pełsik, był jedynym ze starszych, który się z nami zadawał.

Innym naszym ulubionym miejscem zabaw, była „Pustynia”. Piaszczysty obszar oddalony nieco od wsi, otoczony z jednej strony polami rolników, a z drugiej ziemią należącą do PGR.
Felek opowiadał, że jak pracował w tym PGR, przy produkcji na eksport, to raz dla jaj, nasrał do puszki z ogórkami i poszło to do RFN.
Na pustyni czuliśmy się bezpiecznie jak nigdzie. Gdyby ktoś się zbliżał, byłoby go widać z daleka i moglibyśmy w porę uciec, albo się schować.
Rosły tam tylko kępki pustynnej trawy i pustynny mech, który rozkwitał gdy się na niego nasikało.
Tam budowałem z piachu samochody. Najpierw, ubijałem pryzmę, a potem rzeźbiłem z niej samochód. Taki pojazd miał wszystko: przód, tył, siedzenia, światła ze słoików, kierownicę, zegary, drążek zmiany biegów.
Raz, zobaczyłem, że przygląda się mojemu dziełu, jakaś dziewczynka. Zaprosiłem ją do środka, usiadła obok mnie. Ruszyliśmy, jedną ręką kierowałem, drugą zmieniałem biegi. Za którymś razem, moja ręka powędrowała nieco dalej w prawo.

Zaczęliśmy się wszyscy bawić nago na pustyni. Wspaniałe uczucie, jak byśmy byli w raju.

Postanowiliśmy zbudować bunkier. Kopaliśmy dół, a Hania, siostra jednego kolegi, Liska, umilała nam czas pokazując nam dokładnie swoją psitkę. W przerwach na odpoczynek, tańczyła przed nami i robiła różne „przedstawienia”.

Wykopaliśmy dół i przykryliśmy go patykami. Na polu stały jakieś, odziane w stare płaszcze i kapoty, strachy na wróble. Przykryliśmy tymi płaszczami patyki i zasypaliśmy piaskiem. Bunkier był gotowy. Było w nim przyjemnie chłodno i panował intymny półmrok.
Jedną kapotę wciągnęliśmy do środka i bawiliśmy się na niej z Hanią nieładnie.

Za parę dni, przyszedł do mojej mamy stary Siepla na skargę. Okazało się, że to do niego należało pole na którym były strachy na wróble. Na domiar złego, Siepla polazł szukać tych swoich kapot i wpierdolił się do tego naszego bunkra. Smile
- Pani syn chodzi po polach i kopie nory jak borsuk. - powiedział na mnie.

Za lasem była Jednostka Wojskowa. Wojsko wybierało tam piasek do swoich celów, doły wypełniła woda i powstało wspaniałe miejsce do kompania i zabawy: czysta woda, piaszczyste dno, plaże, płycizny, głębsze miejsca, labirynt grobli i bezludne wyspy, Kiedy tam szliśmy przez przez las, już zawczasu rozbieraliśmy się do naga. Bubu jednego razu powiedział, że wysra się idąc. Niezapomniany widok, kupa przykleiła mu się do uda.

Powoli przyroda wkraczała w to miejsce. Jednego razu, poszedłem się wykąpać i kiedy wszedłem do wody, otoczyła mnie chmara maleńkich rybek i zaczęły skubać włoski na moich nogach.

- Ile masz lat? - zapytała mnie mama jednego kolegi.
Sześć – odparłem.
- To za rok skończy ci się Kanada. - powiedziała.
I skończyła się. Wspominam jej słowa do dziś.

Wracając ze szkoły z kolegami zobaczyliśmy parzące się, na porośniętej winoroślą ścianie, wróble.
- Co one robią? - spytałem.
- Ja wiem!. - zawołał Marek – Ruchają się! Ten na górze to samiec, a ta na dole to samiczka.
Okazało się, że Marek, też „brzydko się bawił” ze swoją siostrą cioteczną.

W tamtym czasie byłem owładnięty pasją budowy minikarów. Były to konstrukcje z listewek i dykty, na kółkach od dziecięcego wózka, a zimą na łyżwach. Posiadały: karoserię, szybki z folii, fotelik, kierownicę i hamulec. Można było nimi zjeżdżać z górki, albo być pchanym przez kolegę. Była to moja ulubiona zabawa wtedy. W mojej wyobraźni, były to prawdziwe samochody. Sam Adam Słodowy propagował budowę takich minikarów, w swoim programie telewizyjnym Zrób to sam.

Jednego razu odkryliśmy, że za lasem chłopaki z sąsiedniej wsi zbudowali sobie szałas, rozpalili ognisko i bawią się w najlepsze.
Wystrugaliśmy sobie dzidy, maczugi, nazbieraliśmy kamieni i z przeraźliwym krzykiem wypadliśmy na nich z lasu. Kiedy nas zobaczyli, tak jak stali, rzucili się do ucieczki. Kiedy wpadliśmy do ich obozu, grabiliśmy i niszczyliśmy im wszystko w amoku.

W szkole, chłopcy ci powiedzieli, że chcieliby stoczyć z nami bitwę. Zbudowaliby fortecę, a my byśmy ich atakowali. Zgodziliśmy się. Ustaliliśmy zasady, że jako broni nie wolno używać kamieni, ani innych przedmiotów którymi można zrobić krzywdę. W bitwie nie mogli też, brać udziału starsi koledzy.

Przyciągnęliśmy pod ich fortecę kilka wózków z amunicją którą były w większości jabłka, tzw. spady których pełno leżało w sadach. Mieliśmy też pewną ilość pękatych ogórków „nasieniaków”, które efektownie się rozbryzgiwały ( pociski odłamkowe), oraz trochę ciężkich i twardych buraków pastewnych ( bomby burzące ), plus drewniane miecze i tarcze z pokryw od kotłów.

Tamci, mieli groźniejszą amunicję. Twarde jak kamień kartofle i pocięte na kawałki, grube łodygi słoneczników. Kartofle nabijali na kije i miotali nimi z ogromną siłą. Przedziurawione ziemniaki, aż gwizdały nam nad głowami. Ale my, mieliśmy broń najstraszliwszą. Broń chemiczną, a raczej biologiczną. Gnojowicę, którą chlustaliśmy naszym przeciwnikom prosto w twarz.
Bali się tej gnojówki, jak diabeł święconej wody. Uciekali z własnej fortecy kiedy nacieraliśmy.
Wtedy my, wdzieraliśmy się do środka i niszczyliśmy im wszystko. Wówczas oni wracali w desperacji, nie bacząc na razy i strumienie gnojówki jakie na nich spadały i odbijali fortecę.
Tak było kilka razy, aż w końcu dali za wygraną i poddali się.

Jednego razu, przyszedłem do Marka, jego mama powiedziała, że jest na podwórku w namiocie.
Faktycznie, był w namiocie i bezceremonialnie trzepał sobie.
- I co to za przyjemność tak robić? - zapytałem
- Jak tak długo porobisz, to wyskoczy ci takie coś białego, lagier, laks. - wyjaśnił Marek.

Któregoś dnia, z ciekawości zacząłem tak robić jak on, żeby zobaczyć co się stanie.
Coś mi mówiło, żeby tak robić aż do skutku. W pewnym momencie, zacząłem odczuwać, jakby chciało mi się siku, ale co raz mocniej, aż nie mogłem dalej.
Po paru dniach, znów zacząłem to robić.
Dopiero za trzecim razem wyskoczył laks, tak jak mówił Marek, ale nie był biały tylko przeźroczysty.
Chyba za piątym razem wreszcie, „lagier” był biały.

Miałem przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, a co za tym idzie i do Spowiedzi. Zastanawiałem się, jak ja się wyspowiadam z tego co robiłem? Zapytałem nawet Joli, jak ona powiedziała o tym księdzu.
- Normalnie. - brzmiała jej odpowiedź.

Nadszedł dzień spowiedzi. Strasznie się wstydziłem, ale z pomocą przyszedł mi sam ksiądz:
- A czy brzydko się bawiłeś? - zapytał.
- Tak. - wyznałem.
- Ile razy?
- Dwa. - skłamałem.
Przystępując do Pierwszej Komunii nie byłem przekonany, czy wyspowiadałem się do końca szczerze.

Tymczasem, moją ulubioną partnerką do tych zabaw stała się Hania.

Ciekawe, że jej tatę też zabił pociąg.

Bawiliśmy się w męża i żonę. Przychodziłem z „pracy,” ona „gotowała” mi „kolację”, „jadłem”, a potem szliśmy do „sypialni”.
Kiedy czułem, że zbliża się ten moment, zrywałem się z niej. To wyglądało jak strzały z broni blasterowej z Gwiezdnych wojen i dziwiłem się, że jej ten widok nie przeraża.

Hania bawiła się w to bardzo chętnie, ale też do czasu. Co raz częściej, zaczęła wykręcać się od tego.
- Dlaczego? - pytałem
- Bo ksiądz powiedział, że to grzech.
- No ale, co ci zależy ?– nalegałem.
- No dobrze, ale dasz mi się przejechać na rowerze.
.
Poszliśmy w krzaki.

- Już? - zdziwiła się, bo szybko skończyłem.
Sęk w tym, że po wszystkim całkowicie traciłem zainteresowanie tymi sprawami i w ogóle nie myślałem o przyszłości. Nie miałem nawet zamiaru wywiązać się z obietnicy.
Wsiadłem na rower i ruszyłem do domu.
- Ty chamie za dychę! – zawołała za mną Hania
- A ty kurwo za darmo! – odkrzyknąłem.

Co raz bardziej zależało mi na tych zabawach z Hanią, a ona co raz mniej chętnie się zgadzała. Wymyślała co raz, to trudniejsze warunki. Nie chciała już bawić się na łonie natury, tylko u niej w domu. To natomiast sprawiało, że totalna katastrofa była już tylko kwestią czasu.
- Co tu się wyprawia!? - rozległ się nagle skrzeczący głos,
W drzwiach stała jej matka. Ja, na szczęście, siedziałem na łóżku ubrany, ale Hania, akurat skakała po nim w samej koszulce.
- Czy tu się czasem „przymiarka” nie robi? - zaskrzeczała starucha i zadarła koszulkę Hani do góry.
W tym momencie zerwałem się do ucieczki. Udało mi się przecisnąć do drzwi i wybiegłem na zewnątrz.
- Ty alfonsie! – zawołała za mną kobieta.
Uciekając, zastanawiałem się:
- Dlaczego mnie tak nazwała? Jeżeli ja alfons, to kim jest jej córka?

Koniec części pierwszej.

Odpowiedzi

Uwielbiam takie opowieści z

Uwielbiam takie opowieści z życia. Ja też się brzydko bawiłem z sąsiadką. Eh, łezka się w oku kręci. Super napisane!

Portret użytkownika Stifler

Czekam na następne części

Czekam na następne części Laughing out loud

Portret użytkownika Creedence

Takie historie mi opowiadał

Takie historie mi opowiadał także dziadek, tylko bez brzydkich rzeczy Laughing out loud

Pisz dalej chętnie poczytam

Zajebisty blog, czekam na

Zajebisty blog, czekam na kolejne części Laughing out loud

Lubię cię czytać - takie

Lubię cię czytać - takie przeniesienie się w czasie .
Kurcze jakoś wcześnie te dzieci kiedyś dorastały ??
A mówią że teraz się pozmieniało .

Portret użytkownika Stary Cap

Dzieci bawiły się kiedyś całe

Dzieci bawiły się kiedyś całe dnie bez opieki dorosłych.
Opieka, polegała na tym, że miały gdzie wrócić wieczorem i dostały jeść. Miało to swoje dobre strony, tak myślę.

Dobre i złe strony ale to jak

Dobre i złe strony ale to jak wszystko .
Czekam na kolejne historie od ciebie bo naprawdę czytam z przyjemnością .

Portret użytkownika Stary Cap

No, no. Pochwała z ust

No, no. Pochwała z ust takiego perfekcjonisty to jest Coś.
Dziękuję. Smile

Portret użytkownika Sylvanyor

Rewelacja - pod względem

Rewelacja - pod względem samej redakcji opowiadania, jak i treści Smile

Portret użytkownika Elba

Obłędnie opisane.

Obłędnie opisane. Rozbudowałabym każdą anegdotę (lub większość z nich) i opublikowała. Miodzio.

Portret użytkownika Stary Cap

To ja się głowię jakby tu was

To ja się głowię jakby tu was zgorszyć, a Wam się coraz bardziej podoba. Sad

Portret użytkownika Elba

Mnie zgorszyłeś, ale czymś

Mnie zgorszyłeś, ale czymś innym Wink
(To miejsce przypomina mi pewien film, w którym gł.rolę grał Stuhr senior)
Jak Twoja żona to znosi? Chyba, że nie wie o tym "zakątku" Twojej bytności w sieci...

A co do wpisu, powtarzam: miodzio.

Portret użytkownika Stary Cap

Czy chodziło Ci o: "Spis

Czy chodziło Ci o: "Spis cudzołożnic"? Smile
Moja Żona jest spoko.

Portret użytkownika Elba

Ależ musisz być taki do

Ależ musisz być taki do ostatniej kropeczki. Żadnych niedopowiedzeń Tongue
Co do żony, nie śmiem wątpić Wink

Czy ty naprawdę uprawiałeś

Czy ty naprawdę uprawiałeś seks w wieku 6lat?

Portret użytkownika Stary Cap

Nawet w wieku 5 lat, ale to

Nawet w wieku 5 lat, ale to nie był seks tylko raczej zabawa weń. Wygoogluj sobie "Zabawa w doktora", jak Cię ta tematyka zainteresowała.

Nie zainteresowała, po prostu

Nie zainteresowała, po prostu mnie to zdziwiło, tak w ogóle to uwielbiam twoje opowieści Laughing out loud

Portret użytkownika Konstanty

Ajjjj, Ty stary zbereźniku!

Ajjjj, Ty stary zbereźniku! Wink Pisz więcej.

Portret użytkownika Guest

dooooobre.... zapach spalin

dooooobre.... zapach spalin najlepszy byl z Syrenki;) Rower bobik, hehehe. Miałem odziedziczony po kims.
Łza się w oku kręci

Portret użytkownika Stary Cap

A zabawy w doktora, też były?

A zabawy w doktora, też były? Wink

Portret użytkownika Guest

ale nie az takie, bo ja

ale nie az takie, bo ja młodszy jestem... ale słyszałem i postanowiłem podejsc do tematu profesjonalnie po liceum Wink

Portret użytkownika Stary Cap

Tak naprawdę, to nie jestem w

Tak naprawdę, to nie jestem w stanie dokładnie sobie przypomnieć ile miałem wtedy lat. W każdym razie bardzo wcześnie.
Są na tym świecie rzeczy, które się fizjologom nie śniły. Wink

Bana to pociąg po murzyńsku?

Bana to pociąg po murzyńsku? Jako Wielkopolanin czuję się urażony. Haha. Oczywiście żartuje. Opowieści naprawdę genialne. Coś unikalnego.