Myśleliście kiedyś, żeby po prostu z tym skończyć? Wziąć sznur, zawiązać w pętlę, zaczepić pod sufitem, podstawić stołek, poczekać, aż wszyscy wyjdą i... koniec?
Nie będzie pewnie dla nikogo zaskoczeniem, jeżeli powiem, że ja miewam takie myśli - BARDZO często. Zdążyliście się już przekonać, że moja psychika jest niestabilna jak Haiti, a samoocena - niższa niż Rów Mariański. W piątek, po powrocie do domu po uzyskaniu ostatnich wpisów i przeżyciu kolejnej niemiłej towarzysko sytuacji, zasiadłem przed komputerem i zacząłem pisać list pożegnalny. Nie, nawet przez chwilę nie oczekiwałem, że wystarczy mi jaj, by targnąć się na swe życie. Chodziło mi raczej o to, by przelać przyczyny swojej depresji (chyba jestem już na wystarczająco dalekim etapie, że można tak to nazwać) na papier, a potem się z nimi zapoznać.