Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

FUNDAMENTY/PODSTAWY

Portret użytkownika BANE

Witam Wszystkich,

Na początek coś niecoś z autoreklamy - mój pierwszy wpis koncentrował się głównie na tym jak to się stało, że stałem się żałosną, płaczliwą kreaturą, znaną w nauce jako homo sapiens fraiericus [pol. - cipocet - jak doktor Bruce W był uprzejmy onegdaj nazwać ten - ze wszech miar godny pożałowania - (pod)gatunek]. Był to dla mnie proces - jak pisałem - zupełnie niezauważalny, tak bardzo pogrążony byłem w błogim marazmie. Zaliczyłem więc, w końcu, czołową kolizję z rzeczywistością i chcąc, nie chcąc, przebudziłem się. Choć, ściślej rzecz ujmując: zdecydowałem się przebudzić. A "przebudzić się", oznaczało, w moim przypadku, po prostu - zresetować i zmienić.

Miałem mnóstwo do zmiany - to była i jest w dalszym ciągu praca wieloaspektowa - od czystej fizyczności przez mentalność do ogólnego nastawienia do siebie i świata. Było ciężko, tym bardziej, że moja droga - a w zasadzie pikowanie do bajora całkowitej żałosności - wiodła od bycia pewnym siebie, nie mającym większych problemów z dziewczynami chłopakiem, do kompletnego zera, rozgoryczonego pokurcza, żartego, targanego żalem i pretensjami do siebie, świata - w ogóle do wszystkich i wszystkiego do kogo/czego tylko można mieć pretensje. Jednym zdaniem: dno dna bardzo blisko samiuteńkiego jądra planety. Kompletna katastrofa.

Gdy to zrozumiałem, uświadomiłem sobie, że tak powiem - w pełnej krasie - dotarło do mnie, że muszę, ale to muszę się całkowicie zmienić, odzyskać szacunek do siebie, bo inaczej po prostu już się nie podniosę i skończę na wysypisku bylejakości.

I zacząłem. Siłownia [od bojowych czasów zajebiście się roztyłem - ostatecznie osiągając rozmiary - plus minus - mastodonta] - po kilka godzin każdego dnia, basen, dieta [nawet nie pytajcie - w chuj ciężka], nowe ciuchy i powrót do starych pasji, które jakoś dziwnym trafem podczas mojego wieloletniego związku, zapadły w śpiączkę kliniczną.

A Tak na marginesie. Kobieta chyba nazwałaby to [tj. rezygnację z pewnych zainteresowań] kompromisem [zajebiste słowo - wytrych tak w zasadzie zastępujące tylko inną frazę, a mianowicie: "Skarbie wiesz, że mnie to nie interesuje, (...) ja też mogę z czegoś zrezygnować..." itd. itp. - wybaczcie mi dziewczyny tą odrobinę cynizmu - zresztą niech będzie, niektórzy faceci też... ;););)]. Ale do rzeczy.

Minęło 45 dni. Wysiłek był, wierzcie mi, potworny. Ale efekt naprawdę wart wysiłku. Pierwszy raz od długiego czasu, byłem z siebie naprawdę zadowolony. Cała trójka moich znajomych, jaka została mi po dewastującym rozstaniu z Moją Niunią [odsyłam w tym miejscu do mojego pierwszego wpisu], zgodnym chórem zakrzyknęła, że efekt rzeczywiście przeszedł wszelkie oczekiwania.

Pierwsze nieśmiałe wypady na miasto. Starałem się cały czas pamiętać o tym, by całym sobą wyrażać to, co w tej chwili udało mi się zmienić. Być chodzącą demonstracją pewności siebie, przekonania o własnej wartości - jednym słowem - tego wszystkiego co jest niewerbalnym arsenałem bycia atrakcyjnym. I co? I nic! Zupełnie nic! Nie mogłem nic z siebie wykrzesać. I wtedy przypomniałem sobie komentarz Under'a pod jednym z wpisów na tej stronie, cytuję: "Większość uwodzicieli ma tak naprawdę fikcyjną pewność siebie." Przywykły już do rozpoczynania analizy każdego problemu od powtórzenia samemu sobie że: "Z rzeczywistością jest wszystko OK. Jest dokładnie tak jak powinno być." I zaraz potem dodawania pytania: "Czy w związku z tym tak naprawdę problem nie tkwi we mnie?" doszedłem do wniosku, że pewność siebie [ta rzeczywista - nie będąca tylko gówniarską pozą] to nie wszystko. To fundament. Bardzo mocny fundament, jednak nie aż tak mocny, jak może być, gdy jest dodatkowo wsparty pełną akceptacją. Akceptacją i zrozumieniem tego, w jakim miejscu życia się jest i przede wszystkim, dlaczego akurat w tym punkcie się znaleźliśmy. Łatwo jest bowiem zrzucić winę na tę "kurwę i szmatę co to mnie puściła kantem". Tak w ogóle jeżeli Ona była taka chujowa to na co z Nią byłeś? I na chuj skomlesz o powrotach? Jest jednak zazwyczaj tak, że nawet jeżeli Ona nie była fair, to jeżeli nie była nieuczciwa od samego początku - innymi słowy, jeżeli to od samego początku nie była dla Niej tylko i wyłącznie zupełnie nie zobowiązująca przygoda - to gdzieś po drodze coś musiało się zepsuć. Nie z Nią. Z Wami. W związku zawsze jesteśmy "My". I może Ty, Chłopie, stałeś się łajzą? Może Ona trochę dojrzała i ma trochę inne wymagania? Może nie do końca byliście ze sobą szczerzy w stawianiu czoła rutynie? Może przestaliście rozmawiać? Wychodzić? Może wszystko stało się tylko mechanicznym przyzwyczajeniem?
Zadawanie sobie takich pytań, Panowie, pozwala naprawdę bardzo wiele rzeczy, zobaczyć w zupełnie innym świetle. Zawsze winne są dwie strony. Jak wielokrotnie, bardzo słusznie zresztą, pisał Andrew: "Nie ma złych kobiet".

Ja osobiście wierzę, że ludzie są dla siebie wzajemnie filtrami, przez które przepuszczają swoje emocje, uczucia, doświadczenia. Zawsze się czegoś od siebie uczymy. Dajemy też coś z siebie tej drugiej osobie. Bo związek to trochę ryzyko, trochę gra. Chcesz czystej gry? Graj z komputerem w pasjansa.

Zaakceptowałem, że co było to już nie wróci. Więcej nawet - uznałem że to dość sprawiedliwe, zważywszy na to, jak bardzo się sfrajerzyłem, jak bardzo przestałem przypominać tego faceta, w którym, lata temu, zakochiwała się moja - była już - dziewczyna. Oczywiście Jej też absolutnie nie rozgrzeszam z niczego. Jestem w pełni świadom Jej wad. Ale to przede wszystkim świadomość wad WŁASNYCH pozwala Ci siebie naprawdę zrozumieć i, że tak powiem, zacząć lubić z samym sobą przebywać. A gdy lubisz siebie, bardzo szybko nie tylko stajesz się znacznie pewniejszy tego co robisz, mówisz, swoich celów i pragnień, ale i inni zaczynają to widzieć. Bez fikcji. Bez pozy.

Piszę o tym, bo czytając niektóre posty odnoszę wrażenie, jakby to tylko mężczyźni mieli problem z pewnością siebie i z samoakceptacją. Nie Panowie! Kobiety mają go również i jak sądzę jest on często większy niż w naszym przypadku. U mężczyzn po prostu znacznie bardziej go widać. Zaczynamy wtedy na nowo przypominać małych chłopców, rozpaczliwie starających się zamaskować kompleksy. Kobiety nie podchodzą [jeżeli już, to bardzo sporadycznie] by podrywać. Nie muszą. Bycie mężczyzną, polega między innymi na tym, by pokazywać kobiecie, że jesteś tym, który może Jej dać więcej niż inni. Że jesteś silny na tyle, by mogła Ci zaufać, poczuć się bezpiecznie i chcieć z Tobą coś budować albo po prostu dobrze się zabawić. Jak niedawno pisał na forum Ronlouis - mężczyzna się nie boi. I niczego nie musi udowadniać. Chyba że sobie. Każdy w końcu bowiem potrzebuje wyzwań. Mężczyzna dla kobiety musi umieć być wyzwaniem. I umieć również podejmować wyzwanie jakim jest każda Kobieta. Ale punktem wyjścia musi być faktyczne, pełne, zrozumienie błędów, które się popełniało, wad, które trzeba zwalczać. Nie można zaczynać od kłamstwa jak, mam wrażenie czytając niektóre wpisy, często to się dzieje. Kłamstwa, polegającego na wmówieniu sobie, że "już się uwolniłem (...)biorę się za siebie (...) jest zajebiście". Uświadom sobie, Chłopie, że cierpisz. Zaakceptuj to, że Cię boli. Że tęsknisz. Że chciałbyś żeby wróciła. Bądź tego świadom, ale pogódź się jednocześnie z tym że przegrałeś. Bądź mężczyzną. Wstań i nie przegrywaj więcej. Ale postanów to szczerze. Nie ma nic gorszego niż życie w kłamstwie. A potem sam siebie zapytaj: Co się stało, że kiedyś nie widzieliście poza Sobą świata, a teraz tak łatwo przychodzi Wam sprawiać sobie ból? Pamiętaj o tym bólu. I zrozum, kurwa, że to nie powrót na kolanach jest na niego lekarstwem. Jeżeli już wierzysz w to, że może być jak kiedyś [co, moim skromnym zdaniem, jest kompletną bzdurą] to zastanów się o jakie "kiedyś" Ci chodzi. Bo tak jak było na początku, nie będzie już nigdy. Jesteście już po prostu innymi ludźmi. Zmienionymi również [a może jeżeli chodzi o Wasze wzajemne relacje powinienem napisać - "przede wszystkim"] przez rozstanie. Bo widzicie, jest tak, że gdy związek się rozpada, to obydwie jego strony zostają naznaczone pewnym piętnem. I nie chodzi mi tu tylko o wzajemne pretensje. Chodzi o to że przed samym rozstaniem mogliście się traktować okropnie. Precyzyjniej: robić i mówić sobie rzeczy, których wcześniej nigdy nie mielibyście odwagi - od kompletnego olewania, nie liczenia się ze swoim zdaniem do spania z kimś na boku. Prawda jest taka, że obojętnie z czyjej inicjatywy nastąpiło owo rozstanie - jeżeli raz byliście w stanie traktować się po skurwysyńsku - to już wiecie, że wobec - do niedawna jeszcze - ukochanej osoby nie jest to takie trudne. I po powrocie, droga do kolejnej dawki emocjonalnej gehenny, wcale nie musi być tak długa, jak za pierwszym razem. Bo za drugim razem, Moi Mili, jest już dużo prościej...

Zaakceptujcie to, że boli. Uświadomcie sobie że przyczyną tego cholernego bólu jest nie rozstanie, a to, że się sfrajerzyliście - rozstanie jest tylko opłakanym skutkiem tego, co żeście ze swoim życiem nawyczyniali. I zacznijcie się zmieniać. Wyznaczcie sobie cele. Dążcie do nich za wszelką cenę, nie oglądając się za siebie. Bądźcie egoistami w kwestii tego co chcecie osiągnąć. Róbcie to tylko i wyłącznie dla siebie. A gdy będziecie bardzo zmęczeni, pogratulujcie sobie, bo to oznacza, że mocno nad sobą pracujecie. Pewność siebie przyjdzie, gdy zobaczycie postępy - bez względu na to, czy mówimy tu o przełamywaniu strachu przed podejściem do kobiety, czy chociażby osiągach na siłowni. Niech udoskonalanie, korygowanie w sobie tego, czego nie chcecie, co Wam się nie podoba, będzie pasją. Jak pisze Gracjan: "Teraz to Ty jesteś najważniejszy" [Poczytajcie DavidaX]. Nie stawiaj swoich byłych czy obecnych kobiet w centrum swojego świata. Niech będą jego częścią. Teraźniejszością albo wspomnieniem, ale nigdy centrum. I nie szukajcie pocieszenia za wszelką cenę. Wszystko ma swój rytm. I wierzcie mi, cierpliwość popłaca. Jednym z waszych celów musi być już nigdy nie uzależnianie się od nikogo. Być samodzielnym. Silniejszym o to, wszystko co musieliście przejść. Twardszym o to, co zrozumieliście i z czego wyciągnęliście wnioski. Ja tak robię i od jakiegoś czasu żyję w świecie bez kompromisów. Robię to co chcę, kiedy chcę i jak chcę. I czuję się, wierzcie bądź nie, bardzo dobrze. Jeszcze nie tak dawno żyłem bo musiałem. Teraz żyję bo chcę. I lubię to. Bardzo.

Gdy już zaakceptujecie to kim byliście, jak się tu znaleźliście i wreszcie kim jesteście, będziecie na właściwej drodze, a pewność siebie stanie się - emanującą z Was - oczywistością. Nazywajcie to jak chcecie.
Ja nazywam to wewnętrzną harmonią...

Pozdrawiam Was Wszystkich.

Odpowiedzi

Oby więcej takich wpisów. Coś

Oby więcej takich wpisów. Coś mi uświadomiłeś przyjacielu...

Portret użytkownika Admin

"Skarbie wiesz, że mnie to

"Skarbie wiesz, że mnie to nie interesuje, (...) ja też mogę z czegoś zrezygnować..."

Nigdy nie rezygnujcie ze swojego świata dla kobiety. To najbardziej destrukcyjne co można zrobić .


Fajnie napisany artykuł. Gratuluję przemyśleń i sukcesów nad sobą.

Kiedyś słyszałem takie zdanie... Jeśli z czymś walczysz, dajesz temu moc. Czy w jednym z fragmentów nie rozwijasz czasem tej sentencji?





Portret użytkownika BANE

Szczerze mówiąc, to

Szczerze mówiąc, to wspomniana przez Ciebie sentencja, była punktem wyjścia dla całego artykułu. Nie użyłem jej w samym tekście, ponieważ uznałem, że opisanie samego procesu dochodzenia do pewnych wniosków i uświadamiania sobie zasadniczych kwestii, będzie, po prostu, znacznie bardziej interesujące. Poza tym zauważyłem już, że gdy komuś, kto coś sobie wbił do bani [patrz: "Chcę wrócić do byłej, pomóżcie!!!"], powiesz, choćby najbardziej oczywistą, prawdę [patrz: "Nie ma sensu"] to i tak nie dotrze. To jak walka z wiatrakami. Stąd, zamiast walić wprost po łbie, wolałem, jak najdokładniej, opisać proces samodzielnego dochodzenia do pewnych postanowień i decyzji. Choć - jak napisałem wyżej - to niestety często walka z wiatrakami...

Pisz więcej  Bane, proszę...

Pisz więcej  Bane, proszę...

Portret użytkownika BANE

Lubię posługiwać się

Lubię posługiwać się określeniem "Nie opuszczamy gardy". Pozdrawiam.

Portret użytkownika prawie jak szczur

mhhh.... ciekawe kto je tu

mhhh.... ciekawe kto je tu przyciągnął:)

A co do fizycznych przemian, to panowie uważajcie ja dziś właśnie wróciłem z prześwietlenia kręgosłupa... taki sobie trening zafundowałem, że mi do września starczy. Sportem zajmuje się już kupę czasu i powiem wam że tak i owszem to zdrowie... ale tylko do pierwszej poważnej kontuzji hehe 
Pózniej trzeba być naprawdę uważnym aby sobie krzywdy nie zrobić.

Portret użytkownika Uwodziciel

chciałem napisać że bardzo

chciałem napisać że bardzo podoba mi się ten wpis. Jest w nim coś co do mnie trafioło. Naprawdę fjnie napisane. 

Portret użytkownika jajco84

bardzo dobry artykuł, myśle

bardzo dobry artykuł, myśle że każdy z tej strony powinien go przeczytać
pozdrawiam

Przyznam się, że sedno tkwi w

Przyznam się, że sedno tkwi w tym, że najczęściej przyznajemy nieprawdziwie "tak, wszystko jest już ok..." choć wcale tak nie jest. To nas gubi... a sam proces zmian jest mozolny i ciężki.

Mogę tylko napisać, ze jesteś

Mogę tylko napisać, ze jesteś osobą, która podnosi poziom tej strony;)
Pozdrawiam!

Portret użytkownika badwolf

Lubię czytać Twoje wpisy

Lubię czytać Twoje wpisy BANE, choć teraz za bardzo nei mam czasu.

 Tak jak Ty postanowiłem wziąć się za siebie. Zacząłem ćwiczyć, znalazłem pracę, kupuję samochód. Nowy ja:D a od 1 maja całkowita zmiana:)

Gdybym ja to przeczytał rok

Gdybym ja to przeczytał rok temu.... gdybym trafił tu rok temu .... świetny blog

Dobre dobre

Dobre dobre Smile

Powiem tak: na początku

Powiem tak: na początku czytając Twoje pierwsze wpisy, nie zgadzałem się z teorią, że to ja jestem winny rozpadowi itp. Ten wpis mi sporo rozjaśnił i przyznam Ci rację. Za rozpad odpowiedzialne są zawsze 2 strony. Chociaż nie wiadomo jaką suką byłaby nasza ex, sami też nie jesteśmy święci i pewne rzeczy uświadomiłem sobie jak po raz drugi przeczytałem Twoje wpisy.

Po drugie w dobrym stylu wspomniałeś o 2 ważnych rzeczach:

- uświadomieniu sobie co nas boli i nie wypieraniu tego. Okłamywanie samego siebie że "mamy wyjebane" i "nic już nas nie boli", albo rzucanie się za szybko w wir nowych wrażeń, prędzej czy później odbije się czkawką i wrócimy do punktu wyjścia pt. "jak mi bez niej źle". Świat się jutro nie kończy więc po kiego wała się spieszyć. Pracujmy nad sobą powoli, ale konsekwentnie, jak woda która kropla po kropli drąży skałę.

- Druga sprawa, to bardzo powiązana z tą wyżej kwestia fałszywej pewności siebie. Ta prawdziwa przychodzi z czasem. Wtedy kiedy życie zaczyna samo cieszyć, kiedy podobamy się sobie, mamy energię i radochę z przysłowiowych małych rzeczy. Ktoś kto posiedział kilka godzin na stronie i myśli że świat zdobędzie szybko zostanie sprowadzony na ziemię. Praca nad sobą, codzienne małe postępy i skromność - czyli przyznanie samemu sobie że dałem dupy i muszę się jeszcze wiele nauczyć.

Pozdro

Portret użytkownika bredzelmajster

Świetny tekst, czas

Świetny tekst, czas permanentnie pozbyć się wewnętrznego frajera heh Smile

Portret użytkownika KSUZ1922

nie wiem jak to nazwac,ale

nie wiem jak to nazwac,ale moim zdaniem masz talent refleksyjny bo potrafisz dostrzec wiele rzeczy ktorych wielu innych osob nie dostrzega,i dobrym nazewnictwem potrafisz osobom czytajacym wczuc sie w rzeczywistosc przez ktora duzo osob sobie nie radzi(problemy z rozstanami,i samym soba)

a to podsumuje tak dla tych

a to podsumuje tak
dla tych co nie chcą wszystkiego czytać
bo blog po prostu świetny

"gdzieś po drodze coś musiało się zepsuć. Nie z Nią. Z Wami. W związku zawsze jesteśmy "My". I może Ty, Chłopie, stałeś się łajzą? Może Ona trochę dojrzała i ma trochę inne wymagania? Może nie do końca byliście ze sobą szczerzy w stawianiu czoła rutynie? Może przestaliście rozmawiać? Wychodzić? Może wszystko stało się tylko mechanicznym przyzwyczajeniem"

"Zaakceptujcie to, że boli. Uświadomcie sobie że przyczyną tego cholernego bólu jest nie rozstanie, a to, że się sfrajerzyliście - rozstanie jest tylko opłakanym skutkiem tego, co żeście ze swoim życiem nawyczyniali. I zacznijcie się zmieniać. Wyznaczcie sobie cele. Dążcie do nich za wszelką cenę, nie oglądając się za siebie. Bądźcie egoistami w kwestii tego co chcecie osiągnąć. Róbcie to tylko i wyłącznie dla siebie. A gdy będziecie bardzo zmęczeni, pogratulujcie sobie, bo to oznacza, że mocno nad sobą pracujecie. Pewność siebie przyjdzie, gdy zobaczycie postępy - bez względu na to, czy mówimy tu o przełamywaniu strachu przed podejściem do kobiety"

"Uświadom sobie, Chłopie, że cierpisz. Zaakceptuj to, że Cię boli. Że tęsknisz. Że chciałbyś żeby wróciła. Bądź tego świadom, ale pogódź się jednocześnie z tym że przegrałeś. Bądź mężczyzną. Wstań i nie przegrywaj więcej. Ale postanów to szczerze. Nie ma nic gorszego niż życie w kłamstwie."

to o mnie..

Bdb. Dużo się nauczyłem.

Bdb. Dużo się nauczyłem. Dziękuję

dobry meega art

dobry meega art

Od kilku tygodni wracam na

Od kilku tygodni wracam na portal, choć jeszcze pół roku temu pewien byłem, że nie będę tego potrzebował, że wiem już wystarczająco wiele i wystarczająco dobrze wiem kim jestem i czego pragnę. Zatrważający jest jednak regres jaki nastąpił we mnie w te kilka miesięcy. Kilka miesięcy kiedy równałem prosto w dół, bo przedtem, przez dobre dwa lata byłem naprawdę wysoko i naprawdę szczęśliwy. Teraz jestem mniej więcej w punkcie, który Bane opisał w drugim akapicie, choć może nie jestem mastodontem;) Zajebiście się cieszę że ten artykuł znalazłem. Potrzebowałem tych słów i jestem Ci za nie stary bardzo wdzięczny, aż odkurzyłem moje nieużywane kilka lat passy aby się zalogować i wpisać te kilka słów podziękowania. Przy okazji chcę podziękować też Gracjanowi za to że nauczyłem się czytając jego artykuły, komentarze - jak cenne są podstawy i jak warto wracać do nich zawsze kiedy znajdziemy się w pukcie w który ja znów trafiłem - trzeci raz w życiu:D Ech, do trzech razy sztuka,tym razem się uda i tym razem wydrukuję sobie podstawy i przykleję gdzieś na lustrze w łazience żeby codziennie, choćby do końca świata były przed moimi oczami i abym o nich nie zapomniał.