Cześć wszystkim. Borykam się bowiem z sytuacją, w której moja dziewczyna, ma cholernie trudny okres w swym życiu, świat dosłownie zwalił się jej na głowę, a ja... nie wiem już, jak mógłbym jej pomóc, jak wesprzeć, podtrzymać na duchu. Po krótce... Zmory, które ją prześladują to: Nietrafiony wybór studiów, co tragicznie ją frustruje, a obecna sytuacja i okoliczności nie pozwalają na ich przerwanie; usunięcie z sekcji siatkarskiej ( sport jest dla niej prawie wszystkim) z powodu rzekomo nieodpowiednich warunków fizycznych tzn. za mały wzrost; fatalny stan zdrowia dziadka, który obok babci, jest jedynym jej opiekunem, pełni funkcje rodzica... Znajdzie się tego więcej...
Słowem podsumowania. Czuję się jak piąte koło u wozu. Zauważyłem także, że zostałem zepchnięty na bok, tzn. wydaje mi się, że ona wcale nie chce, bym ją w jakikolwiek sposób pocieszał. Obiła się skorupą przez którą nie jestem w stanie się przekłuć. Ba, nasza relacja i odzywanie się do siebie zostało ograniczone prawie do minimum. Me pytanie brzmi:
Czy dać jej spokój i czas, by poukładała sobie wszystko w głowie?
Czy dalej starać się i szukać sposobu na jej pocieszenie, pomimo tego, iż jej typ charakteru zdecydowanie woli walkę z problemem sam na sam... Dziewczę zawsze było zdane tylko na siebie...
Strasznie mnie męczy ta kwestia, a to co zawarłem w poście jest bardzo intymne, więc prosiłbym o poważne podejście do sprawy. Z góry wielkie dzięki za każdą wskazówkę.