Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

O tym, że tam gdzie się pracuje tam się... wszystko pierdoli by Targecik

Zachęcona tym, że czytaliście poprzedni blog i tym, że w komentarzach sporo ciekawych rzeczy napisaliście, z których sobie wzięłam kilka niekoniecznie przyjemnych, ale trafnych prawd do przemyślenia, stwierdziłam, że napiszę kolejną część moich życiowych perturbacji i opiszę Wam co było takim ogromnym źródłem kryzysu w mojej relacji i jak bardzo sobie z tym nie poradziłam.

To będzie historia z pogranicza życia zawodowego i prywatnego, która wydaje mi się idealnie oddaje dwa powiedzenia: "gdzie się uczy i pracuje, tam...wiadomo" i "ćwierkały jaskółki, że niedobre są spółki". Czyli no coś co w sumie od początku nie miało prawa się udać.

Na tamtym etapie w związku byłam jakieś już myślę 6-7 lat. Do mojego partnera przyszedł nasz wspólny kolega, który zaproponował mu udział w pewnym projekcie. Mój były partner wtedy pracował na etacie, a ten projekt miał być czymś dodatkowym. W razie sukcesu, mój partner miał rzucić pracę. To mnie dotyczyło w tym sensie, że jak chyba pisałam wcześniej, razem z byłym bardzo dużo podróżowaliśmy i byliśmy nierozłączni. Bardzo duża część tych wyjazdów to były wspólne wyjazdy służbowe, więc zmiana w tym zakresie wpływała w sumie na cały nasz wspólny styl życia.

Pierwotnie miałam się w to niemieszać, ale nauczona doświadczeniem poprosiłam partnera, żeby wynajął sobie biuro, bo wiedziałam, że jak będziemy razem w pokoju, a projekt dotyczył naszej wspólnej pasji, to będzie ciężko to porozdzieliać. On coś tam wymyślał, że biuro to trzeba płacić dodatkowo, więc miał to robić gdzieś tam. Nic z tego nie wyszło.

W efekcie czego musiałam oddać partnerowi swoje biurko oraz wychodzić z mieszkania na kilka godzin dziennie kiedy on nagrywał te rzeczy do projektu. Wszystko miało się zakończyć w powiedzmy kilka miesięcy. On miał nagrać, kolega miał to promować na swojej platformie. Mieliśmy żyć dalej.

Projekt zaczął się jednak rozwijać do coraz to większych rozmiarów. Przy pierwszym większym fackupie wzięłam się za pomoc mu i też temu koledze, który nie do końca wszystko ogarniał w pewnym momencie. Kryzys się zażegnał, ja się angażowałam dalej, sprzedaż ruszyła, sukces był ogromny, a radościom nie było końca. Tzn. było, ale jeszcze nie wtedy.

Wtedy po sukcesie była ogromna motywacja, żeby się dalej w to angażować. I ja i partner i kilka innych osób, które to robiły się mocno zintegrowaliśmy, rozmowy i prywatne i zawodowe nie ustawały. Większość onlinowo, więc sypialnia się zamieniła w biuro. Partner zrezygnował z pracy i wtedy zaczęło się robić mniej różowo.

Jak doszło do podziału hajsu to pojawił się problem. Gdyż mój były partner uznał, że skoro umowa jest spisana z nim (on miał na początku przypominam wszystko robić sam), to wszystko należy się jemu. Oczywiście upewnił mnie, że będę mieć dostęp do wspólnego konta, że wszystko pójdzie na wspólne życie, podróże itd. Nie bardzo mi to pasowało.

Poprosiłam go, żebyśmy to jednak jakoś sensowniej uregulować i nie ukrywam, że to wszystko zmusiło mnie wreszcie do jakichś przemyśleń głębszych życiowych dotyczących ślubu i innych poważniejszych kwestii. Nigdy nie byłam z tych kobiet marzących o białej sukni i pierścionku na palcu i nie zależało mi na tym za specjalnie, ale w związku ze wspólną pracą, wspólnym gospodartwem domowym i ogólnie tym, że wszystko mieliśmy właściwie wspólne, to wydawało mi się zasadnym, żeby jakoś to formalnie ogarnąć. Więc ślub też mi przeszedł przez myśl.

Proponowałam spisanie umowy między nami lub zmianę umowy z kolegą. Słyszałam, że mu nie ufam. Proponowałam, że może w takim razie wycofam się z tego i zajmę się czymś innym. Słyszałam, że bez sensu, bo on się tak cieszy, że ja się w tym udzielam. W końcu trochę szlak mnie trafił i powiedziałam, że skoro razem pracujemy i jest taka sytuacja to albo weźmy ślub, albo załóżmy spółkę albo ustalmy coś z kolegą, bo tak nie może być.

Dowiedziałam się wtedy, że nie nadaję się na żonę. Byłam w niemałym szoku. Raczej nie takich wyznań się spodziewasz po 7 latach związku, setkach wspólnych doświadczeń i pół roku wspólnej pracy bez jakiegoś sensownego uregulowania warunków tego. Zapytałam co w takim razie w ogóle tu robimy i czego on ode mnie oczekuje. Nie odpowiedział nic sensownego. Co gorsza ja nie wiedziałam sama co robić dalej.

W międzyczasie ludzie z tego projektu mega mnie polubili. Dużo się angażowałam, miałam różne pomysły kreatywne, od małych pierdół po jakieś mocno istotne sprzedażowo i wizerunkowo rzeczy. Jak to w startupie - robisz milion różnych rzeczy. Nikt z tych ludzi nie wiedział, że mój partner w międzyczasie zaczyna robić mnie w chuja. A ja nie chciałam mówić, bo uważałam, że to są sprawy między nami. Formalnie umowa była z nim, więc czekałam, aż on to ureguluje i sprawy załatwi.

Nasze rozmowy zaczęły się zamieniać w negocjacje biznesowe. Robił mi całe wywody czemu on powinien mieć więcej hajsu i dlaczego jego wkład jest większy. Podzieliliśmy się 30/70. Jak zapytałam o to jak będziemy dzielić koszty życia to oczywiście chciał 50/50.

W większości normalnych relacji ludzie po prostu biorą ślub, mają wspólność majątkową albo spisują jakieś normalne umowy. Ale nie tu.

W końcu ktoś z ludzi, z którymi pracowaliśmy zaczął się upierać, żebym ja miała jakieś dodatkowe pieniądze, bo ilość tych rzeczy, które robię zaczęła mocno rosnąć poza to co mieliśmy pierwotnie z partnerem zrobić. Mój partner przeradosny uznał, że w takim razie on weźmie tę część do jest dla niego na umowie, a ja wezmę tamtą co oni chcą mi dać. Oczywiście ta dodatkowa część była abdurdalnie śmiesznie niewielka, w porównaniu z tym co on mi obiecywał.

W końcu się skapnęłam, że on publicznie w teamie ani razu nie powiedział, że my pracujemy na wspólne pieniądze. Mi mówił jedno, a im co innego. Coraz bardziej leciał w kulki i ja nie wiedziałam w sumie co mam zrobić.

W międzyczasie jedna z lasek, które w to były zaangażowane chyba wyczuła, że między nami coś mocno przestaje działać i zaczęła bardzo mocno się ze mną integrować. w końcu wyciągnęła mnie na kawę i wylało się z niej, że ona jest pokrzywdzona, bo w tym projekcie ma dużo mniej pieniędzy niż inni i co ja o tym sądzę. Wtedy zdałam sobie sprawę w jakiej chorej akcji się znalazłam.

Niby się wszyscy uwielbialiśmy, integrowaliśmy, gadaliśmy codziennie, a tak naprawdę każdy miał ból tyłka o hajs xD Co gorsza, nie mogłam z tym pójść do własnego partnera, bo on też miał o to problem. W sumie ja przez to coraz mniej ufałam komukolwiek. Panna zaczęła mieć coraz bliżej do mnie, a że z partnerem było coraz gorzej, to w sumie coraz bardziej mnie od niego odciągała. Nie wiem kiedy zaczęłam jej mówić za dużo.

Im bardziej naciskałam na to, żeby sprawy załatwić, tym było gorzej. Partner zaczął mnie krytykować, opowiadać mi jak to on dużo zrobił, a jak ja mało, robił mi tyrady, że on to markuje swoim nazwiskiem, więc on zarabia itd. Każdy mój argument był jakoś odbijany.

Jak sobie na pewno wyobrażacie ciężko tak funkcjonować. Nie tylko nie wiesz ile zarobisz (bo sprzedaż była otwierana sezonowo), więc jest samo w sobie ryzyko projektowe, ale jeszcze nie wiesz czy w ogóle Twój partner Ci tę kasę wypłaci i na jakich warunkach. A jak próbujesz się dowiedzieć to chłop się obraża.

Zaczęło iść już między nami na noże. Ja płakałam, on udawał, że nie wie o co chodzi. Przed ludźmi z teamu udawałam, że wszystko jest cudowanie. Przed klientami udawałam, że też jest cudownie. To wszystko oparte o markę osobistą i nazwiska, więc albo się uśmiechasz albo wypad.

Gdzieś pod drodze nasz wspólny kolega, ten co projekt rozpoczął, też zaczął mieć ze mną problem. Znaliśmy się długo, ja umiałam mu wypunktować pewne rzeczy, jego to bolało. Jak tylko wyczuł, że między mną a partnerem jest problem, to zaczął to wykorzystywać. Wyciągał z niego jakieś sprawy nasze prywatne. W końcu mi oznajmił, że uznał, iż ja źle wpływam na mojego partnera, ludzie to widzą, że jest nieszczęśliwy i to źle wpływa na jego wizerunek i przez to na sprzedaż xD

Poziom abstrakcji szedł mocno. Wyobraźcie sobie, że Wasz szef powiedzmy idzie do Waszej partnerki i jej mówi, że źle na Was wpływa i przez to macie kiepskie wyniki w pracy xD Ciężko mi sobie do dzisiaj w ogóle wyobrazić, że takie coś serio miało miejsce.

Mój były partner nie tylko na to nie reagował, ale jeszcze podchwycił temat i zaczął jechać po mnie jeszcze bardziej. Opowiadał mi jakieś już tak abstrakcyjne rzeczy, że naprawdę nie wiedziałam o co jemu chodzi. Opowiadał, że niszczę ten projekt, że go ograniczam, że go nie wspieram. Brakowało tylko tego, żeby mi mówił, że przeze mnie deszcz pada.

W końcu obaj z kolegą uznali w rozmowie beze mnie, że zaproponują mi jeszcze inne warunki współpracy. Już tak chore, że nawet nie zastanawiałm się nad tym tylko zadzwoniłam do kolegi, że ja muszę z tego zrezygnować. W tamtym momencie ani razu na swojego byłego nie doniosłam. Kolega za to mi jebnął jakiś wykład, z którego co drugie słowo przypominało mi to, co mówił mi były w domu. Wtedy się skapnęłam, że obaj musieli się w tej sprawie porozumieć.

Były po jakimś czasie się przyznał, że opowiadał koledze, że się nie dogadujemy. Już po rozstaniu też robił mi wykłady, nawet się nie ograniczając już. Wypominał mi koszty kolacji walentynkowych sprzed lat i jakichś wspólnych wyjazdów ileś lat wcześniej. Zaczęłam się zastanawiać czy nie zacznie podliczać też kosztów seksu, który łaskawie ze mną uprawiał.

Poziom patalogii tego wszystkiego do dzisiaj jest dla mnie abstrakcją. W ciągu jakichś 24h od tego jak powiedziałam, że rezygnuję, mój partner oznajmił mi, że musimy się rozejść, bo to nie ma sensu. Całkiem przypadkiem miesiąc przed spieniężeniem naszej pół rocznej pracy. Hajsu za ten okres do dzisiaj nie mam.

Prosto po tej akcji wylądowałam w centrum interwencji kryzysowej. Kilka dni później wróciłam na terapię. Do dzisiaj mam szereg różnych trudności - w tym aktualnie bezsenność. Był taki moment, że pojawiły mi się silne myśli samobójcze. Prawie trzy miesiące nie wstawałam w łóżka. Nie miałam siły na nic.

Kiedy próbowałam podejmować jakieś rozmowy z byłym to wylewał na mnie wiadro pretensji w stylu "podcięłaś gałąź, na której siedziałaś" albo "trzeba było mnie doceniać" itp. Jak mówiłam w jakim jestem stanie, to sugerował, że nim manipuluję emocjonalnie, bo on mi przecież tyle z siebie dawał. Objeżdżał mnie z góry na dół. Wygadał się, że nic mi nie mówiąc chodził do doradcy finansowego. Stwierdział, że jestem bezczelna itp.

Szczytem wszystkiego było nasze spotkanie pół roku po rozstaniu. Opowiadał mi, że tak przeżywa, że nie może mnie za rękę wziąć, że trochę mu mnie brakuje, że w tylu miejsach o mnie myślał itp. Po czym jak upomniałam się o pieniądze, wpadł w jakąś histerię. W jednym zdaniu mówił, że jestem najważniejszą osobą jego życia, w drugim twierdził, że chcę go okraść.

Moim ulubionym elementem tej historii jest ten, kiedy były się wyprowadzał. Jakieś kilka miesięcy wcześniej założyłam mu firmę, żeby rozliczyć ten cały hajs. Zoptymalizowałam mu tym kwestie podatkowe, żebyśmy mieli więcej pieniędzy na koncie na podróże, które mi obiecywał. Przy rozstaniu on wyniósł z domu wszystko, co było kupione na faktury, bo uznał, że przecież to jego firmowe rzeczy Laughing out loud

Zabrał też noże do krojenia, bo rzekomo był to prezent do jego matki (sic!) Kubki, odkurzacz i gry planszowe. Zajebał nawet pluszaka, którego mi dał na walentynki. Z całym dobytkiem z resztą przeprowadził się do matki, mimo że dałam mu miesiąc na ogarnięcie mieszkania. Sama na ten okres poszłam do rodziców, u których z resztą mieszkałam pół roku, bo nie byłam w stanie się pozbierać psychicznie. Matce podobno wstawił biurko na środek salonu.

Jakieś dwa miesiące po tym zaczął się obnosić z tym, że podróżuje z jedną z lasek, co ten nasz produkt kupiła. Za ten hajs co miał iść na nasze życie jak się domyślam. W gratisie dostała jak sądzę chuja między nogi. Inwestycja roku jakby nie patrzeć...

A to i tak nie wszystko, bo pewnych rzeczy napisać tu nie mogę. Projekt medialny, rozpoznawalny, świat jest mały. Wiadomo.

Wnioski?

Myślę, że może ta historia Wam pokaże jak bardzo te dwa powiedzenia, o których pisałam na początku są słuszne i trafne. Że praca z partnerem jest najgorszym pomysłem na świecie.

Ale też moje wnioski są takie, że nie umiałam stawiać żadnych granic w tym cyrku, chroniłam partnerowi tyłek zamiast mówić na głos co słucham od niego w domu, jedno mówiłam, drugie robiłam. Zero konsekwencji z mojej strony.

Jak już dochodziło do momentów, kiedy mówiłam, żeby wypierdalał, to za chwilę sama prosiłam, żeby wracał. Poniżałam się i dałam się poniżać. Nie szanowałam siebie w tym wszystkim ani trochę.

Przed tym projektem mieliśmy różne problemy, ale nasza relacja była jednak w miarę partnerska. Odkąd chłop zaczął osiągać sukcesy zaczął się zachowywać jakby był kimś totalnie innym. Albo po prostu wyszły z niego te wszystkie najgorsze cechy.

Ta sytuacja też mi pokazała jak ważne jest to w relacji, żeby stawiać granice innym ludziom. W tym projekcie ludzie zaczęli nam się dosłownie wpierdalać do łóżka. Były na to nie reagował.

Czasem myślę, że był gotów sprzedać mnie, siebie i może nawet duszę diabłu, byle tylko hajs się zgadzał. Szła za tym sława i chwała, więc wszystko co wyciąga z ludzi najgorsze rzeczy.

Myślę też, że nigdy w życiu nie powinno się zaczynać robić nic bez dobrze sporządzonych umów. I nigdy nie powinno się ufać nikomu w 100%.

Przestrzegam też bardzo przed trójkątnymi relacjami. Czy to w robocie, czy w życiu. Kochanka czy jakiś ktoś inny tak samo się wpierdala w relację jak tutaj ten nasz kolega. Każdy ma swoje interesy w takim układzie i to nigdy nie będzie trwało wiecznie. W końcu pierdolnie. I to wtedy z hukiem.

Odpowiedzi

Portret użytkownika Kensei

Zaprzestań wybierać spośród

Zaprzestań wybierać spośród narcystycznych gości dla których ich interes jest najważniejszy i reszta ma mniejsze znaczenie, zaprzestań grać, udawać, bo co z tego, że jego nie sprzedałaś a godziłaś się na to wszystko żyjąc w przyjętym zakłamaniu przed innymi dusząc w sobie?

A zaufanie Targeciku jest decyzją, nigdy nie przewidzisz na sto pro jaki będzie rezultat, niezależnie od tego jak długo kogoś znasz każda sytuacja jest nową i każdy jest trochę inny, kwestia lęku i pragnień, podjąć decyzję za którą się bierze odpowiedzialności, mając na uwadze dwojaki wynik, tym jest zaufanie.

Dzięki za kolejnego bloga i za siłę dzielenia się słabościami.

A co do ról kata czy ofiary, które tu są mocno przydzielone, odpuść. To tylko próby nadawania znaczeń temu czego doświadczamy.

Były przed tym projektem miał

Były przed tym projektem miał mniej wyeksponowane cechy narcystyczne. Powiedziałabym raczej, że bardzo mało. Dopiero przy tym projekcie to z niego wyszło w taki sposób, a nie inny. Więc to był bardziej wybór podświadomy.

A co do udawania przed innymi. Co byś zrobił w takiej sytuacji? Poszedłbyś do ludzi opowiadać, że Twoja laska robi Cię w chuja? Czułbyś się z tym dobrze?

Zrobiłam to co było w zgodzie ze mną. Ja uważam, że w pierwszej kolejności chroni się swoich ludzi. Z resztą i tak nie miałam za bardzo do kogo z tym pójść. Kolega był mocno patrialchalny, więc nie stanąłby po mojej stronie. Z perspektywy czasu wiem, że tu nie było szans na rozwiązanie tej sprawy w sposób normalny. Jedyną szansą byłoby to, gdyby mój partner traktował mnie poważnie i stał po mojej stronie, tak jak ja po jego stronie.

A najlepiej by było, gdybym się w to nigdy nie zaangażowała. Ale widocznie tak miało być.

A co do tych ról to też uważam, że tu raczej był taki trójkąt między mną, byłym, a kolegą i te role się zmieniały w zależności od okoliczności. Dlatego też nie polecam trójkątów.

W jednej książce takie zdanie wyczytałam mądre, że tam gdzie są trzy osoby, tam jedna nastawia drugą przeciwko trzeciej. I w różnych relacjach, czy to zawodowych czy przyjacielskich miałam takie właśnie doświadczenia. Co mnie przekonuje, że romanse nie są dla mnie xD To emocjonalnie bardzo obciąża i daje fun tylko przez jakiś czas.

Portret użytkownika Kensei

To nie były nie miał objawów

To nie były nie miał objawów narcyzmu tylko Ty zakochana ich nie chciałaś nieświadomie widzieć. Wink

Zebrałbym wszystkich z projektu na żywo i wyłożył te karty na stół. Mówię subiektywnie, nie analizując czy byłoby to mądre posunięcie. Ale gdybym gadał z partnerką normalnie kilka razy to by się powtarzało to właśnie to byłoby posunięcie w zgodzie ze mną. Ty masz widocznie inny system wartości którymi się kierujesz.

Dla mnie trójkąt tylko z dwoma kobietami, zarówno życiowo jak i łóżkowo Wink

Choć preferuję monogamię.

Będąc w narzeczeństwie pchnąłem siebie do testów zarówno odnośnie uwo jak i poznania czy potrafię postawić granicę gdzie pojawic ma się fizyczność, poznałem więc siebie na tyle, że potrafię postawić granicę, wielokrotnie. Także zgadzam się co do romansów. Choć i są takie przypadki gdzie wieloletnie małżeństwo ratuje właśnie to że każde otwiera się na ekscytację i romans z kimś i przekłada się pozytywnie na relację.

Ile czasu minęło już od rozstania?

Portret użytkownika JacekJaworek

Nauka na przyszłość. Choć

Nauka na przyszłość.
Choć znamy jedynie twój punkt widzenia.
Może podkoloryzowane może nie.
Tak więc nie znam faktów, więc siebie wypowiem

Portret użytkownika Pjetrek

Kurwa, zwierzęcy

Kurwa, zwierzęcy rollercoaster, brak opanowania instynktów, istna telenowela. Ile wy macie lat? 15? Ten nie chce dzielić sie 50/50, żałuje wszystkim wszystkiego, następny wywleka brudy z prywaty, plus jeszcze trójkąt do tego. Oni wszyscy nie mają kręgosłupa moralnego, to jest śmieszne. Zastanawiający jest fakt że usprawiedliwiasz to brakiem asertywności. No właśnie, wysnuj wnioski z tego co ty od siebie dałaś, jakie cegiełki dołożyłaś do tego cyrku. Bo to co oni odpierdalali to jedno, a to jak reagowałaś to drugie - i co w konsekwencji z tego wyszło to trzecie.

Myśle że jakbyś sama miała jakieś większe wartości czy cele w relacjach (a tym samym jakieś wymagania) to po przemysleniu sprawy nawet byś w to nie weszła. (Wspomniałaś w wymowny sposób że nie masz planów na ślub i tak dalej i w zasadzie ci wszystko jedno) to co ty się dziwisz że jak tratfa dryfujesz w kółko, zamiast do celu płynąć?

Tylko tyle co mi się rzuciło w oczy.

Morał z tego taki ,że trzeba

Morał z tego taki ,że trzeba stawiać granicę i umowy to wszystko. Nawet z partnerami, przyjaciółmi od zawsze i rodziną. Powinnaś wcisnąć hamulec na początkowym etapie gdy drobne pomaganie przeradzało się w coś więcej.

Nie uważam ,że ta złota zasada "O tym, że tam gdzie się pracuje tam się... " jest prawdziwa. Robiłem już biznes ze swoim najlepszym przyjacielem i swoją byłą partnerką. Wszystko szło gładko w kwestiach dogatywania się. Różnica była taka ,że od pierwsze dnia były jasne zasady które były spisane. Nie wyobrażam sobie inaczej. Dziękuję za te wpisy, historia bardzo pouczająca i na pewno wiele ludzi z niej wyciągnie wnioski.

Relacje to zbyt mało trwała i

Relacje to zbyt mało trwała i ryzykowna kwestia, by robić z nich dodatkowo środowisko biznesowe.
Tak patrząc z dystansu osoby trzeciej, to czy byście zrobili ten interes czy nie, związek by się rozpadł. I wydaje mi się, że gdyby nie ten biznes, który przyspieszył proces, to z jeszcze większym hukiem. Ta sytuacja szybko wypunktowała wasze słabe punkty i nałożyła je na siebie.