Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

Tajemnica czarnej Wołgi

Portret użytkownika Stary Cap

Latem 1983 roku,wujek Tadek zaprosił mnie do siebie.
Mieszkał on w Górze Kalwarii i załatwił mi robotę w tamtejszej Fabryce Artykułów Turystycznych i Sportowych „Polsport”. Miałem wtedy 20 lat.

W Polsporcie poznałem trochę komunistycznego bajzlu. Zakład praktycznie niczego konkretnego nie wytwarzał. Kierownictwo codziennie głowiło się, jakie by tu zajęcie dać ludziom. Przeważnie montowano partie jakichś elementów i szło to do magazynu, który był już pod sufit zawalony stosami podobnych półfabrykatów.
Kiedyś produkowano tam poszukiwane mebelki turystyczne, ale teraz, ciągle brakowało jakichś, sprowadzanych za dewizy komponentów i stąd te problemy.
Kiedy raz, zapytałem kierownika co dziś mam robić, powiedział:
- Weź młotek i kowadło i wal w nie!

Jako ciekawostkę dodam, że w zakładzie owym, był zatrudniony sam Jacek Wszoła, chociaż nikt go tam nigdy nie widział.
Taki to był „sport amatorski” w PRL-u.

Ciocia pracowała w Zakładach Chemii Gospodarczej „Inco” (też w Górze Kalwarii), producencie popularnego do dziś, płynu do zmywania „Ludwik”.
Inco wytwarzało pełną parą, a „wynoszenie z zakładu” było tak popularne, że cała nasza rodzina miała zapas Ludwika, Lucka i Autosiluxu na wiele lat. Wink

Ciekawie rozwiązano problem ścieków przemysłowych w tych Zakładach Chemicznych. Płynęły one wielokilometrowym, tak zwanym: „Śmierdzącym Rowem” do rzeczki o nazwie Jeziorka, a potem wraz z nią, prosto do Wisły.
Nie wiem czemu, ale do dziś, kiedy piję Pepsi Colę, jej zapach nieodparcie przypomina mi ową specyficzną woń jaka na kilometr roznosiła się od Śmierdzącego Rowu.

Jednego razu, przeszedłem się wzdłuż tego kanału. Patrzyłem z przerażeniem na kłębiące się szaro – niebieskie odmęty, wartko płynących nieczystości.
Raptem, moje oczy ujrzały coś wręcz nieprawdopodobnego i czego się zupełnie nie spodziewałem.

Z pod moich nóg czmychnęła ogromna żaba zielona, (choć właściwie była czarna). Dała kilka susów, a potem nura w owe chemikalia.
- Niesamowite! – pomyślałem – Przyroda znalazła jednak rozwiązanie. Niektóre gatunki przystosowały się!

Góra Kalwaria była małym miasteczkiem, ale z chyba, aż pięcioma kościołami i z dwiema tylko knajpami - mordowniami z których to, co i raz, wytaczali się na ulicę okładający się pięściami, nietrzeźwi mężczyźni.

W mieście były też, dwie oficjalne kurwy: Piękna Jola i Juźka Huk, dla tych kobiet, zdecydowanie zabrakłoby skali od 0 do 10-ciu. Jakieś -5, albo -6 HB byłoby najodpowiedniejsze. Wink
Piękna Jola miała jedną drewnianą nogę, bo kiedyś usnęła, albo ją ktoś położył, na torach i pociąg po niej przejechał.
Mimo to, kobiety owe, zawsze otaczał wianuszek podchmielonych żuli, a na całe to towarzystwo mówiono: „Mazowsze”.

Określenie to, pochodziło od popularnego ongiś, zespołu pieśni i tańca o tej samej nazwie.

W centrum miasta, przed bramą do Jednostki Wojskowej, stały dwie armaty.
Kolega powiedział, iż istnieje legenda, że armaty owe wystrzelą, gdy przejdzie przed nimi dziewica. Wink

Moją uwagę zwróciło to, że wiele ulic miało nazwy związane z kościołem: Pijarska, Dominikańska, Księdza Sajny itp. To w komunizmie wydawało mi się dziwne. Zresztą, często widywałem w tym mieście księży i zakonnice. Prawdopodobnie był tam jakiś klasztor.

- Chcesz zażyć seksu? To idź do Horteksu – lubił mawiać Mirek, mój nowy kolega z Polsportu.

Przedsiębiorstwo Przetwórstwa Owocowo Warzywnego Hortex, było kolejnym dużym zakładem pracy w Górze Kalwarii. W sezonie letnim, zatrudniano tam ogromną liczbę młodych kobiet, w ramach tzw. Ochotniczego Hufca Pracy.

- One ruchają się jak kotki. - Mówił Mirek.

Dziewczęta zazwyczaj, pochodziły z ubogich, ale dzietnych rejonów południowo - wschodniej Polski i były zakwaterowane na peryferiach miasta, w internacie szkoły budowlanej.

Jednego wieczoru, nawet tam poszedłem, ale to co tam zobaczyłem nieco mnie zniechęciło.
Istny rejwach. Na boisku przed internatem, było już ze trzydziestu chłopaków.
Jeden zgiełk, krzyki, piski i wrzaski.
Raczej, nie było to odpowiednie miejsce na zawieranie znajomości, dla takiego introwertyka jakim ja wtedy byłem.

Tak na marginesie nadmienię, że w moim sklepie nie oferuję wyrobów Horteksu od '90 któregoś tam roku, kiedy to w Teleexpressie czy gdzieś, pokazano zawiązaną na supeł prezerwatywę z niewielką ilością płynu w środku, którą to w jednym z kartonów soku tej firmy, znalazł telewidz.

W wolne popołudnia i niedziele, wolałem samotne spacery. Szczególnie przypadły mi do gustu położone u podnóża miasta, przeurocze tereny starorzecza Wisły. Zwłaszcza pewna duża, otoczona drzewami łąka. Wyglądała tak nieziemsko, że kiedy do niej docierałem, automatycznie jakbym przenosił się w czasie i przestrzeni do Wiktoriańskiej Anglii. Podczas tych spacerów, prawie nigdy nie spotkałem tam jakiegokolwiek człowieka.
Raz tylko, kiedy szedłem wzdłuż parkanu okalającego jakieś kościelne zabudowania, z przeciwka szła garbata, szpetna starucha i mijając mnie zaskrzeczała:
- Trzymają tam dziewczynki dla biskupów. - po czym, jeszcze zaśmiała się paskudnie pokazując bezzębne dziąsła.

Pomyślałem, że jest pewnie pomylona.

Włóczyłem się po mieście, chodziłem do kina (o śmiesznej nazwie „Uciecha”). Wszędzie było dużo młodych dziewcząt, ale nie byłem w stanie wymyślić sposobu, aby nawiązać jakąś znajomość.

Raz Mirek, zaprosił mnie do siebie. Był on strasznym erotomanem. Non stop opowiadał świńskie kawały. Znał na pamięć XIII-tą Księgę Pana Tadeusza i inne tego typu dzieła, które z pasją deklamował.
W pamięci utkwiły mi szczególnie dwa fragmenty, z „poematu” pod tytułem: „O Królewnie Pizdolonej”.

„Jakieś sęki jakieś guzy, jaja miał jak dwa arbuzy”

To opis nadprzyrodzonego męskiego przyrodzenia, oraz...

„Król na łzy kurewskie czuły, wziął i dał ze swej szkatuły,
każdej kurwie po dukacie”.

Jako przykład niespotykanej wspaniałomyślności wobec kobiet lekkich obyczajów. Smile

Nie da się też zapomnieć, chyba najbardziej świńskiego kawału jaki w życiu słyszałem:

„Przychodzi córka ze szkoły i pyta...
- Tato, dostałam dwójkę z matematyki. Podpiszesz mi w dzienniczku?
- Nie ma sprawy – mówi ojciec – jak zrobisz mi loda, to ci podpiszę.
Dziewczynka mu zrobiła i podpisał.

Za kilka dni znów zwraca się do ojca...
- Tato, znowu dostałam dwóję. Podpiszesz mi w dzienniczku?
- Nie ma sprawy – odpowiada tamten – zrobisz mi loda, tak jak wtedy i ci podpiszę.
Córka robi mu loda, ale nagle przerywa i z grymasem na twarzy pyta...
- Tato, dlaczego ci chuj tak gównem śmierdzi!? - a on na to...
- A co ty kurwa myślisz, że twój brat to same piątki ze szkoły przynosi?

U Mirka piliśmy wina z jego młodszą siostrą. Zboczeniec, przystawiał się nawet do niej. Dziewczyna była gruba i brzydka i wołali na nią „Buła”.
W pewnym momencie, Mirek i Buła zaczęli bawić się w „usypianie”.

„Usypianie”, to popularna zabawa za moich czasów podstawówki. Polegała ona na tym, że jedna osoba nabierała w płuca powietrza, a druga ściskała ją z tyłu. Należało wytrzymać jak najdłużej i wypuścić powietrze. W tym samym momencie druga osoba zwalniała uścisk i prawdopodobnie z powodu nagłego spadku ciśnienia, traciło się przytomność.

W każdym razie, Mirkowi udało się „uśpić” siostrę i ta legła niepatomna na dywanie.
Sodomita, tylko na to czekał, podwinął jej spódnicę, ściągnął majtki i rozłożył szeroko nogi. Następnie, opuścił spodnie, położył się na niej i próbował jej wsadzić. Jednak kutas, nie do końca mu chyba stanął, bo zginał mu się i nie dał rady. Smile

Po chwili, Buła się ocknęła i zgoniła go z siebie.

Było to strasznie śmieszne i obrzydliwe zarazem. Smile

Mirek opowiadał, że kilka lat temu, Buła zaczęła się bździć i uciekła z domu.
Ojciec znalazł ją w końcu, gdzieś nad Wisłą, pod namiotem z chłopakami.
Kiedy przywiózł ją do domu to: „śmierdziało od niej spermą”.

Pamiętam, że poszliśmy jeszcze, na metę o nazwie: „Pazurek”, dokupić win. Melina mieściła się na najwyższym piętrze, upiornego, starego, drewnianego budynku. Na górę prowadziły nie oświetlone, niezwykle strome, drewniane schody. Kiedy wracaliśmy, to chociaż uważałem to i tak zjechałem z nich na dupie.

- Kto wymyślił takie schody na melinę i ilu już „klientów” z nich spadło?! - pomyślałem. Smile

Feralnego niedzielnego popołudnia, udałem się na spacer, na moją ulubioną „Angielską” łączkę.
Kiedy dotarłem na miejsce, spostrzegłem,.że ktoś tam jest. Była tam jakaś dziewczyna. Odwróciłem się i zacząłem odchodzić.
- Przepraszam! - usłyszałem za sobą jej głos. - Masz może zapałki, albo zapalniczkę?

Zatrzymałem się i pokiwałem głową, a dziewczyna podbiegła do mnie.

- Życie mi uratowałeś. - powiedziała i wyjęła z kieszeni pudełko niezwykle ekskluzywnych, Pewexowskich papierosów Dunhill, po czym, podsunęła mi je pod nos.
- Proszę.

.Poczęstowałem się.
Zapaliliśmy, a ja zacząłem się jej przyglądać. Miała długie, kasztanowo-brązowe włosy i piękną jak anioł twarz
Kiedy spojrzała na mnie, zauważyłem ze zdumieniem, że ma niezwykłe, szmaragdowo-zielone oczy. Nigdy przedtem, nie widziałem dziewczyny o tak niezwykłej urodzie.
- Od rana nie paliłam – westchnęła zaciągając się głęboko.
- A co tu robisz od rana?! - zapytałem.
- Aaaach, ktoś mnie bardzo zdenerwował i chciałam go ukarać – powiedziała.
- Jesteś z Góry Kalwarii? - dopytywałem.
- Tak, jestem z sierocińca, tego tu u sióstr. - odparła.
- O! To dobrze ci się powodzi jak na sierotkę, skoro stać cię na takie drogie papierosy.
- Ha, ha, ha, - zaśmiała się serdecznie, pokazując piękne białe zęby.

Spacerowaliśmy po okolicy i rozmawialiśmy dobre dwie godziny. Zauważyłem, że dziewczyna podtrzymuje rozmowę i stara się być miła. Odniosłem wrażenie, że oczekuje czegoś z mojej strony, ale nie byłem w stanie zdobyć się na jakikolwiek krok.
Szczególnie jej spojrzenia, tymi zielonymi, niesamowitymi oczami, strasznie mnie onieśmielały.

Wreszcie stanęliśmy przed dziurą w parkanie którą Roksana, bo tak miała na imię, chciała już wrócić do domu. Wtedy, jeszcze raz spojrzała mi w oczy i powiedziała:
- Wiesz, ja mam rodziców, tylko mnie kiedyś czarna Wołga porwała i ja to pamiętam.

Aż mi dreszcze przeszły po plecach.

Na pożegnanie, niespodziewanie, pocałowała mnie w usta, ale tak, jak nigdy dotąd, żadna kobieta mnie nie całowała.
Tak się przyssała, że myślałem, że wyrwie mi język z gardła.
- Przyjdź do nas wieczorem jak wszyscy pójdą już spać – powiedziała na koniec i przecisnąwszy się przez szparę zniknęła za ogrodzeniem.

Długo stałem oszołomiony i nie mogłem uwierzyć w to co się wydarzyło.

Potem, jakiś czas błąkałem się po okolicy
W historię z czarną Wołgą nie wierzyłem. Przyjąłem, że pewnie dziewczyna pochodzi z jakiejś patologii i tylko wymyśliła sobie taką legendę.
Pamiętałem tę całą histerię, w latach siedemdziesiątych, z Czarną Wołgą. Ponoć porywano nią dzieci, ale ja w to nie wierzyłem.
Moi koledzy, bali się chodzić na grzyby, a ja się nie bałem i zbierałem tyle grzybów, że aż je sprzedawałem i miałem kupę kasy.

Oczywiście, wieczorem przyszedłem pod parkan okalający sierociniec.
Nie mogło być inaczej.

Przecisnąłem się przez uszkodzone przęsło i znalazłem się w ogrodzie, u stóp ponurego klasztornego budynku.
W oknach paliło się jeszcze światło, więc zbliżyłem się pod jedno z nich. Była to kuchnia i krzątały się po niej dwie zakonnice i jakaś dziewczyna.
W pewnym momencie starsza z zakonnic wyszła i moim oczom ukazał się zaskakujący widok!
Młodsza zakonnica podeszła do dziewczynki i zaczęły się obie całować i nie był to żaden, tzw.„siostrzany pocałunek”.

Odkryłem, że sypialnia dziewcząt znajduje się na piętrze, w prawym skrzydle budynku. Przez otwarte okno, słychać było ich głosy i śmiechy.

Przy jakiejś szopie znalazłem drabinę i oparłem ją pod tym oknem. Gdy wspiąłem się na górę ujrzałem obszerną salę, z kilkunastoma metalowymi łóżkami i kilkunastoma szykującymi się do spania, odzianymi w nocne koszule, dziewczętami.

Kiedy spostrzegłem wśród nich moją znajomą, zapukałem delikatnie w szybkę i przywołałem ją po imieniu. Zapadła cisza i wszystkie zaczęły się na mnie gapić. Spodziewałem się już najgorszego, lecz wtedy ...
- Dziewczyny, to jest właśnie Jacek. - powiedziała Roksana.

Przywitała mnie z uśmiechem i pomogła wejść do środka. Następnie, zaprowadziła do swojego łóżka, a inne dziewczęta, podążyły za nami. Usiedliśmy na jego skraju, a koleżanki przycupnęły wokół nas.
Roksana wzięła w swe dłonie moją rękę i z „bananem” na twarzy, wymownie patrzyła mi w oczy
Rozejrzałem się w około. Dziewczęta, też przyglądały mi się z nieukrywanym zachwytem.
Zaczęły przysiadać się co raz bliżej, dotykać mnie. Miały maślany wzrok. Wszystkie, bez wyjątku, były piękne i ponętne. Powietrze stawało się co raz cięższe od żeńskich feromonów.

W pewnej chwili poczułem ze zdumieniem, że ręka Roksany wylądowała na moich spodniach i bezceremonialnie zaczęła, masować moje klejnoty.

- To nie jest zwykły sierociniec – pomyślałem.

- Znasz Księdza Krzysztofa? - zapytała jedna z nich.
- Nie - odparłem.
- A to znasz? - zawołała druga, nagle wstając i zadzierając do góry koszulę.

Oczywiście, nie miała pod spodem niczego.

Pozostałe zachichotały, a tamta, natarła na mnie przewracając na pościel. Zaczęła mnie całować i kąsać moje wargi. Inne tymczasem, pośpiesznie zabrały się do rozpinania mi, paska i spodni. Ściągnęły je i rzuciły się na mojego biednego ptaszka. Byłem wystraszony tą sytuacją i nie od razu mi stanął, ale zaczęły go głaskać i całować na zmianę tak. że w końcu nie miał innego wyjścia. Wink

Dziewczyny ściągnęły mi też górę ubrania i zaczęły pieścić i całować moją klatę.

Roksana zajęła się moim członkiem. Najpierw, zaczęła całować go chciwie, a następnie poczęła nadziewać się na niego głęboko, aż wchodził jej do samego gardła.
- chyba nie robi tego pierwszy raz – pomyślałem.

Potem inne ją odsunęły i po kolei, z pasją, pieściły mnie ustami, na różne sposoby.

Wyglądało to tak, jakby pierwszy raz w życiu dorwały się do zdrowego penisa u młodego chłopaka.
- Może faktycznie widziały dotąd, tylko obwisłe fiuty biskupów. - pomyślałem.

W międzyczasie, pozostałe dziewczęta ułożyły pod oknem kilka materaców i tam się przenieśliśmy.

Położyłem się na plecach, a Roksana ściągnęła koszulę, nasiadła na mnie i zaczęła wprawnie poruszać biodrami. Miała śliczne piersi. Niektóre dziewczyny również pozrzucały koszule i poczęły łasić się wokół mnie.

Dotykałem dłońmi ich biustów, tyłeczków i cipek. Wszystko to, w akompaniamencie ich westchnień, mruczenia i jęków.

Jakaś blond–piękność zastąpiła Roksanę. Miała ciepłą, mięciutką cipkę, a jej wargi sromowe czule obejmowały trzon mojego prącia.

Po chwili jakaś, dla odmiany ciemnowłosa, nadziewała się na mojego penisa.

Ta z kolei, miała bardzo ciasną dziurkę, a jej szeroko rozchylone wargi odsłaniały łechtaczkę.

Zapamiętałem też dobrze, jedną bardzo szczupłą, która nieoczekiwanie, miała niezwykle luźną pochwę.

- Cienka w pasie, dobrze pcha się. - pomyślałem.

Dziewczyny były, co raz, bardziej roznamiętnione. Widziałem, że niektóre, onanizują się. Jakieś, całowały się ze sobą. Dwie inne uklękły przy mnie, chwyciły moje dłonie i przycisnęły je do swych rozpalonych broszek, bym pieścił je palcami. Jakieś, mnie namiętnie całowały. Inne, głaskały mój brzuch i klatkę piersiową. Dwie zaś, usiadły na moich piszczelach i jak w amoku, pocierały o nie swymi szparkami.

Praktycznie, nie mogłem się już ruszyć.

Przypomniało mi to sceny, z pewnego przyrodniczego filmu, na którym stado wygłodniałych likaonów, żywcem pożera antylopę.

Też czułem się trochę, jak ofiara namiętności, żywcem pożerana przez lubieżne nimfy.

Te kłębowisko kobiecych ciał i to, że co chwila inna nadziewa się na mojego członka, było niezwykle podniecające.

Kiedy wreszcie, spuściłem w którąś, nagromadzone w moich jądrach dobre pół szklanki spermy, mój ptaszek wcale nie opadł, a wręcz przeciwnie, naprężył się jeszcze bardziej.

W pewnym momencie Roksana, chcąc bym pieścił ją ustami, usiadła mi prawie na twarzy. Widok jej przecudnej pizdeczki tuż przed moim nosem, dodatkowo, bardzo mnie podniecił.

Oddałem się bez reszty tej orgii i poczułem, że jak tsunami, zbliża się ponowny orgazm.

Wtem, dziewczęta rozpierzchły się, jak spłoszone ptaki i owiał mnie chłód z otwartego okna.

Otworzyłem oczy i zamarłem z przerażenia. Nade mną stał jakiś postawny mężczyzna, ksiądz o gębie Marvina z Cin City, w towarzystwie dwóch zakonnic.
- Ubieraj się! - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Przez chwilę przemknęła mi myśl o ucieczce, ale wtedy, dostrzegłem w jego dłoni broń.
- Nic nie kombinuj, bo zastrzelę! – zagroził klecha.

Sprowadzili mnie do kancelarii.

Wypytywali jak i dlaczego tu się znalazłem i czy ktoś ze mną był. Pytali o moje imię, nazwisko i adres. Ja tamtymi czasy, miałem przygotowane fałszywe dane na wypadek, jakby mnie milicja, albo kanary złapały i bez zająknięcia, te personalia im podałem.

Ksiądz Krzysztof, ( bo tak zwracały się do niego zakonnice} powiedział, że musi zawiadomić milicję, a do ich przyjazdu pozostanę pod kluczem. Wyjął z szuflady kajdanki i kazał jednej z sióstr mi je założyć.
Potem, wyprowadzili mnie na zewnątrz i powiedli na tyły budynku. Była tam stara piwnica w ziemi, do której prowadziły strome schody. Na górze i na dole, były solidne, zamykane na kłódki drzwi.

Tam zostałem zamknięty.

Było ciemno, jak w dupie u murzyna. Miałem, co prawda zapałki, a nawet papierosy w kieszeni, ale ręce miałem skute kajdankami z tyłu.
W młodości, znałem pewną sztuczkę towarzyską, dzięki której można było przełożyć związane z tyłu ręce do przodu.

W tym celu, należało skręcić je jak przy wyżymaniu, tak by prawy łokieć wszedł pod lewy, a potem, podnieść prawą rękę do góry, a lewą za plecami tak, jak przy wycieraniu pleców ręcznikiem. Następnie, przecisnąć głowę pod prawym łokciem, a dalej już samo szło.

Postanowiłem spróbować.

Czułem jak kości wychodzą mi ze stawów, ale udało się.

Zapaliłem papierosa, żeby trochę ochłonąć. Potem, zacząłem rozglądać się po moim „więzieniu”.
Była to klasyczna piwnica na kartofle, jak na wsi, tylko dużo większa. Była murowana z cegieł, bez okien i tylko w łukowym sklepieniu, widać było dwa wąskie otwory wentylacyjne.
W pomieszczeniu, nie było żadnej wylewki, tylko goły piasek. Przyszło mi do głowy, żeby zrobić podkop pod fundamentem. Nie wiadomo było przecież, czy milicja tak zaraz przyjedzie.

Zacząłem kopać przy ścianie. Po pewnym czasie natrafiłem na jakieś gliniane skorupy. Kiedy wykopałem jakiś dzban, zapaliłem zapałkę żeby mu się przyjrzeć.
Ku mojemu przerażeniu, nie był to żaden dzbanek, tylko ludzka czaszka!
Na domiar złego, w samym środku jej czoła tkwił ogromny ośmiocalowy gwóźdź!

Zrozumiałem, że grozi mi tu śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie mogłem jednak zebrać myśli. Byłem totalnie roztrzęsiony.
Jednak, powoli uspokoiłem się.
Zaświtał mi w głowie inny pomysł. Odszukałem czaszkę i wyciągnąłem z niej gwóźdź. Zacząłem wydrapywać fugę w okół jednej z cegieł.
Dawnymi czasy używano zaprawy z samego piasku i wapna, bez cementu. Lekko dawało się to wykruszać.
Kiedy wyjąłem pierwszą cegłę, następne wychodziły już co raz łatwiej. Wystarczyło podważyć gwoździem.
Kiedy dziura w ścianie była już wystarczająco duża, zacząłem obsypywać ziemię i stopniowo piąć się do góry, ku wolności i ocaleniu.
Gdy poczułem, że jestem już tuż, tuż pod powierzchnią, wydawało mi się, że usłyszałem szczęk klucza w zamku.
- Nie, tylko nie to! - pomyślałem i zacząłem kopać rozpaczliwie.

Po chwili przebiłem się i niczym Uma Thurman w Kill Billu wydostałem się z „własnego grobu”.

Było jeszcze ciemno. Serce waliło mi jak młotem i kiedy uciekałem, ciągle wydawało mi się, że ktoś za mną biegnie.
Do tego, zaczęło jeszcze padać.

Uciekałem i uciekałem, aż rozwidniło się na tyle, że miałem już pewność, że nikt mnie nie ściga.
Kierowałem się jak najdalej od miasta, na niezamieszkałe tereny rozległych, nadwiślańskich sadów.

Po przebyciu około 10 kilometrów, wyszedłem wreszcie na asfaltową szosę i postanowiłem zawrócić już do Góry Kalwarii.

Jednak, moje kłopoty jeszcze się nie skończyły.

Po przejściu kilkuset metrów, zobaczyłem nadjeżdżający z przeciwka samochód. Kiedy auto się zbliżyło, dosłownie zamarłem.

Była to czarna Wołga!

Na wszelki wypadek schowałem się za drzewem czereśni. Ku mojemu przerażeniu Wołga zatrzymała się i ktoś z niej wyskoczył. Nie czekając, zacząłem uciekać w głąb sadu. Po pewnym czasie, zatrzymałem się, żeby sprawdzić czy rzeczywiście ktoś mnie goni. Z przerażeniem stwierdziłem, że biegnący w czarnych spodniach mężczyzna, jest już tuż tuż.
Rzuciłem się do ucieczki. Po chwili sad się skończył i wpadłem na pas zaoranego głęboką skibą pola.

Przewróciłem się!

Poderwałem się i uciekałem dalej, nie oglądając się za siebie. Kiedy wreszcie się obejrzałem, moją twarz rozjaśnił uśmiech.

Mój prześladowca też wypierdolił się na tych bruzdach. Smile

Nieco zwolniłem, lecz tamten, pozbierał się i zaczął się szybko przybliżać.

Widziałem już wyraźnie zaciętą twarz Księdza Krzysztofa i koloratkę przy utytłanej w glinie, szarej koszuli.

Jednak po chwili, wielebny już ostatecznie„spuchł” i zwolnił.

Od 6 klasy wygrywałem wszystkie zawody w biegach. W końcu, w wieku 15 lat, odkrył mnie pewien trener z Legii, i trenowałem tam jakiś czas.
Niestety, wyjazdy na treningi i zawody sporo kosztowały. Oprócz biletów, trzeba było jeszcze, coś zjeść na mieście, a to przerastało wtedy moje możliwości budżetowe.
Zrezygnowałem, a szkoda, bo starsi koledzy mówili, że sportsmenki „prują się na potęgę”.
A były tam niezłe sztuki np. w sekcji gimnastyki sportowej.

Pomimo kajdanek na rękach, czułem się pewnie. Biegłem równym tempem, a w razie czego, mogłem jeszcze przyśpieszyć.

Zaczęliśmy zbliżać się do lasu. Tam miałem nadzieję, zgubić natrętnego księdza.

Kiedy byłem już blisko drzew, usłyszałem pierwszy strzał.

Ten zwyrodnialec do mnie strzelał!!!

Instynktownie pochyliłem głowę i począłem biec nieco zygzakiem, żeby nie mógł dobrze wycelować.
Padło jeszcze kilka strzałów i słyszałem nawet kule, jak pruły po liściach, nim wreszcie skryłem się w gęstwinie.

W lesie, zmieniłem kierunek i biegłem jeszcze jakiś czas, aż poczułem, że opadam z sił.
Wśród drzew, zrobiło się znowu ciemno i uznałem, że nie ma już szans, żeby ten podły klecha mnie wytropił.

Dotarłem do leśnej polany na której środku, rosła rozłożysta sosna. Jej długie gałęzie, opadały aż do samej ziemi. Postanowiłem, skryć się pod tą sosną i odpocząć.

Liczyłem na to, że jeśli ktoś się będzie zbliżał, to w porę będę mógł go zobaczyć.

Po jakiś piętnastu minutach, wydarzyło jednak się coś, co niejeden raz powracało potem w mych najbardziej koszmarnych snach.

Nagle, bezszelestnie niczym zjawa, wyłonił się z ciemności Ksiądz Krzysztof. Trzymał w ręku pistolet i przechodził dosłownie trzy metry ode mnie. Rozglądał się i byłem pewien, że za chwilę spojrzy w moją stronę. Wstrzymałem oddech i zmrużyłem oczy żeby mnie nie dostrzegł, ale cudownym zrządzeniem losu, psychopata ów, nie spojrzał nawet pod sosnę, przeszedł i powoli oddalił się.

Odczekałem trochę i czmychnąłem w przeciwnym kierunku.

Dotarłem szczęśliwie do jednego mojego kolegi, który pomógł mi uwolnić się z kajdanek.

Już nigdy więcej nie wróciłem do Góry Kalwarii. Wujkowi powiedziałem, że zadarłem z miejscowymi nygusami i musiałem uciekać z miasta.

Nigdy też, nie opowiedziałem nikomu o tech niesamowitych wydarzeniach. Bałem się, że Ksiądz Krzysztof i jego pedofilska szajka mają rozległe powiązania i mogą mnie dopaść.

Dopiero teraz, po 32 latach, postanowiłem w końcu wyjawić Wam tę historię.

Odpowiedzi

Możesz podać dokładniejszy

Możesz podać dokładniejszy adres tego klasztoru?

Mam niedaleko do Góry Kalwarii... chętnie się tam przejadę...

Portret użytkownika Stary Cap

Teraz tam wszystko się pewnie

Teraz tam wszystko się pewnie już pozmieniało. Smile

Cholercia... Pewnie byłaby to

Cholercia...

Pewnie byłaby to dla mnie jedyna szansa na orgię...

Portret użytkownika Stary Cap

O ile Ks. Krzysztof by Cię

O ile Ks. Krzysztof by Cię przedtem nie złapał. Smile

Trzymaj za mnie kciuki! Jadę!

Trzymaj za mnie kciuki! Jadę! Laughing out loud

Portret użytkownika septo

Capie - już kiedyś mówiłem

Capie - już kiedyś mówiłem pisz scenariusze!! klimat nieziemski !! może ktoś na forum zna Smarzowskiego - widziałbym większość Twoich historyjek w formacie na niebieski ekran

Portret użytkownika Elba

Płaczę. I ten Hortex...

Laughing out loud

Płaczę.
I ten Hortex...

Portret użytkownika Stary Cap

Cieszę się, że się podobało.

Cieszę się, że się podobało. Smile

Piękna bajka

Piękna bajka

Popieram

Popieram

Powinna być to obowiązkowa

Powinna być to obowiązkowa lektura w szkole.

Jedziemy!!! ul. ks. Sajny 2

Jedziemy!!!
ul. ks. Sajny 2 A
05-530 Góra Kalwaria
woj. mazowieckie

Portret użytkownika Mugen

Dobre, bardzo dobre. Poczułem

Dobre, bardzo dobre. Poczułem się jakbym tam był. Masz chłopie talent.

Portret użytkownika Stary Cap

Cieszę się. Zawsze staram się

Cieszę się. Zawsze staram się przekazać jakąś tam wiedzę w tych moich opowiadaniach. Wink

Portret użytkownika Guest

hahahaha, "Kołysanka 2"

hahahaha, "Kołysanka 2" Smile Dobry materiał na scenariusz.
Ale sugeruję pozbycie się kajdanek przed długotrwałym biegiem;)

Portret użytkownika Stary Cap

Cieszę się, że większość z

Cieszę się, że większość z dystansem i z humorem (czyli prawidłowo), podeszła do treści. Smile

Pozdrawiam wszystkich moich czytelników.

Portret użytkownika Creedence

Mega Historia prawdziwa?

Mega Laughing out loud
Historia prawdziwa?

Portret użytkownika Stary Cap

Prawie

Prawie Wink

Portret użytkownika Anonim23

Świetnie bawiłem się czytając

Świetnie bawiłem się czytając twój wpis, pozdrawiam