Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

Uchodźcy cz. 1.

Portret użytkownika Stary Cap

- Bierz do papy! – dobiegło mnie zza kotary.
Potem strzał z liścia i znów…
- Bierz do papy!

To Czubek ćwiczył swoją dziewczynę.
Usnąłem u niego. Namówił mnie, żeby kupić w Mini Mallu, dwulitrową butlę wina. Odkręcał po kolei i próbował które najlepsze, aż jakaś ekspedientka zaczęła się przy nas kręcić. Były wina włoskie, francuskie, hiszpańskie… Wybraliśmy greckie.
- A pamiętasz jak byłeś Nindżą? – spytała go jego dziewczyna.
- Ha, ha, ha! To był numer! – zaśmiał się Czubek i opowiedział, jak ukradł w sklepie z militariami samurajski miecz. Wsadził go sobie w nogawkę i tak wyszedł ze sklepu, a sprzedawca wolał go nie zatrzymywać.
Potem, jeździł po mieście na rowerze, z tym mieczem na plecach. Jakaś kobieta na niego zatrąbiła, bo jechał środkiem ulicy…
- Zatrzymałem się i wyciągnąłem miecz, a ona wsteczny i wwwzzzzziiiiiiiii! – śmiał się.
Miał jakiś zatarg z Pakistańczykami, wpadł więc do ich pokoju i odrąbał im kawał stołu, przy którym siedzieli.
Potem długo pytali go, czy ma jeszcze ten „Grosse Messer”(niem. „Wielki Nóż”), ale policja już mu go zabrała.
Czubek zaczął skręcać papierosa.
- Skręć i mi – poprosiła dziewczyna.
- Co? Chyba kark! – żartował.
W pewnym momencie skoczył jej na kolana i wytrzaskał po twarzy, a potem zaczął całować.
Po winie zawsze dostaję śpiączki i teraz też, nie wiem nawet kiedy usnąłem.
Był listopad 1988roku, miałem 25 lat. Jesienią tego roku, dostałem wreszcie od PRL, jedyną rzecz jaką od nich chciałem…
Paszport.
Urodzony w niewoli, po 25 latach i po 7 latach starań, znalazłem się wreszcie na wolnej ziemi i ujrzałem wolny świat.
Wystąpiłem o azyl polityczny w RFN i po dwumiesięcznym pobycie w Braunszwaigu, wylądowałem w Hotelu Concordia w Cuxhaven nad Morzem Północnym u ujścia rzeki Łaby, na którą z Niemiecka mówiliśmy Elba.
- Tylko uważaj jak będziesz wchodził, bo tam telewizory lecą z okien – powiedział urzędnik dając mi skierowanie.
Concordia była trzy piętrowym hotelem, który ówczesny właściciel Geisler, wynajmował dla uchodźców. Oprócz Polaków, byli tam Irańczycy i Pakistańczycy. Kiedy wchodziło się do kuchni, jak coś gotowali i pytało…
- Was ist das?
Wtedy odpowiadali zawsze.
- Kapusta i kwas. 
Mieszkaliśmy w pokojach po dwie, trzy osoby. Ja mieszkałem z Cześkiem i z Czereśniakiem. Czesiek był jedynym Polakiem, który nie pił i ściskał kasę w portmonetce zawieszonej na szyi. Chciałem być taki jak Czesiek, ale niestety było inaczej.
Kiedy wyjeżdżałem do RFN, przepowiadano mi, że zdechnę tam z głodu. Tymczasem, groziła mi tu śmierć, ale zgoła z innego powodu … z przepicia. Trudno bowiem wyobrazić sobie lepsze warunki do chlania, jak te które panowały w Concordii. Kilkudziesięciu chłopa mających kasę (zasiłek), nie mających nic do roboty (bezrobocie), nie mających nad sobą żadnej kontroli typu żona, matka czy sąsiedzi oraz morze różnorodnego, luksusowego i łatwo dostępnego alkoholu.
Nie było też, idiotycznych przepisów typu, alkohol od trzynastej, albo zakaz picia w miejscu publicznym.
Zdarzało się, że wokół jednej fontanny w parku, siedzieli w symbiozie, nie wadząc sobie nawzajem, Niemiecka babcia z wnuczkami, pijący piwo Niemieccy penerzy i chlejący gorzałę azylanci z Polski.
Policja też nie powiedziała złego słowa.
Na przykład, Polacy upodobali sobie ławeczkę na placu szkółki ruchu drogowego dla dzieci. Tuż przy komisariacie policji. Wszystko byłoby ok, ale tłukli tam butelki i policja kilka razy prosiła, żeby pili gdzie indziej. Kiedy prośby nie pomagały, policjanci w końcu się wkurzyli i….. odkręcili ławeczkę. 
Jeśli chodzi o różnorodność alkoholi, to podam tylko taki przykład:
W Polsce, było dostępnych tylko kilka gatunków piwa i wszystkie rozlewane w jednych i takich samych butelkach 0,5l. W RFN widziałem ponad tysiąc gatunków piwa, w ponad stu rodzajach opakowań.
Był to prawdziwy raj dla miłośników alkoholu.
Czereśniak był jedynym Polakiem w Concordii, który miał stałą pracę. Pracował u pewnego bauera i przyjeżdżał tylko raz w miesiącu, w dniu wypłaty socjalu. Wyglądał jakby uciekł z obozu koncentracyjnego i opowiadał straszne rzeczy. Jego pracodawca był prawdziwym psycholem. Miał długą brodę i paradował w wyświechtanych, skórzanych, krótkich spodenkach na szelki, oraz w wystruganych z drzewa chodakach z podwiniętym noskiem. Znęcał się on nad Polakami którzy u niego pracowali. Często kopał ich w tyłek tymi drewniakami. Czereśniak był nawet jego pupilem, ale i tak nie miał lekko. Bauer kupował z jakiegoś supermarketu przeterminowane produkty dla świń: owoce, truskawki, mandarynki. Polacy z głodu wyjadali świniom z koryta to żarcie.
W pokoju obok, mieszkali „Chłopaki”: Brodacz, Kazik i Diabeł. Była to elita Concordii. Muszę powiedzieć, że picie w ich towarzystwie było czymś naprawdę niesamowitym i niezapomnianym. Takiej bajery i poczucia humoru jak u tych gości nigdy nie spotkałem. Można się było poszczać ze śmiechu i ciężko było wtrącić choć słowo do nawijki, taką mieli gadanę. Picie wódki w towarzystwie tak inteligentnych, wyzbytych fałszywej moralności i poprawności politycznej, oraz błyskotliwie dowcipnych ludzi, zaliczyłbym do jednej z największych przyjemności jaka mnie spotkała w życiu.
W czasie jednej z takich imprez, Kudłak wylazł przez okno na dach. Myślałem, że wie co robi i że to jego taki popisowy numer. Okazało się jednak, że następnego dnia był przerażony tym co zrobił. Niemieckie dachy były bardzo niebezpieczne, strome, kryte ceramiczną dachówką i było to 3 piętro.
Kudłak mieszkał w Concordii już 3 lata. Czekał na emigrację do Kanady, a jego sponsorem była jego własna ciotka. Zakolegowałem się z nim. Kudłak był pozytywnie zakręcony, Często śpiewał piosenkę Jacka Grechuty…
- Chcę być pomylony, pomyleni mają słonko w głooowie…
Albo beczał…
- Beeee!
- Czemu tak beczysz? – spytałem.
- Bo mój Ojciec zawsze mówił do mnie „Ty baranie!” – powiedział.
Raz przysrał się do mnie jakiś gość, bo rzekomo sadziłem się do jego kolegi. Nic nie dały moje zaprzeczenia i musiałem się z nim bić, ale zaczął dostawać i jego koledzy go odciągnęli. Potem, okazało się, że pomylił mnie z Zomowcem. Ktoś może się zdziwić, że Zomowiec ubiegał się o azyl polityczny w RFN, ale sprawa była taka, że on starał się o pochodzenie a, że brakowało mu jakichś tam dokumentów to, na ten czas, złożył wniosek o azyl . Wygadał się przy wódce, że był w ZOMO i wszyscy mu dokuczali.
- Puk, puk.
- Kto tam?
- Harcerze.
- Ja nie wierzę.
- OTWIERAJ CHAMIE!!! ZOMO NIE KŁAMIE!!!!!
Albo: Dlaczego zomowcy nie jedzą konserwowych ogórków? Bo im się głowy do słoików nie mieszczą.   
Ciekawe, ale podobno jeśli wyszło na jaw, że czyjś Niemiecki przodek walczył podczas wojny np. u Andersa, to osoba taka traciła prawo do pochodzenia. To się nazywa ciągłość państwa i ciągłość prawa. 
Tymczasem, przybywającym z ZSRR „repatriantom”, nadawano na słowo i od ręki status Niemców, chociaż często, aż w oczy biły mongoidalne rysy ich twarzy. 
Podobno zdarzało się, iż przywozili oni ze sobą chrust, bo powiedziano im, że tutaj nie ma drzew i nie będzie czym rozpalić ognia. 
Wszyscy lubili się ze mną napić i przychodzili do mnie, o każdej porze dnia i nocy, jak do Ferdka Kiepskiego.
Raz Czubek, ni z gruchy ni z pietruchy, wylał mi butelkę piwa na głowę.
- Oooo, ja bym nie darował – podpuszczał Kazik.
Wyszliśmy na korytarz się bić. Wiedziałem, że Czubek trenował karate, więc uważałem.
Począł razić mnie swoimi middle kickami, ale uderzenia były słabe. Doskoczyłem do niego i zaczęliśmy okładać się pięściami. Mam dobrą koordynację w rękach i zacząłem wygrywać. Zawsze jednak, jak mój przeciwnik zorientuje się, że nie da mi rady na pięści, zaczyna dążyć do zwarcia i w zapasach szuka swojej szansy. Tak było i tym razem, ale opracowałem na to sposób. Nauczyłem się walić z główki. Czubek zwijał się i kulił, ale coraz silniejsze ciosy głową spadały nań, jak kafar.
- I dobrze! – zawołała jego dziewczyna – wreszcie ktoś ci wpierdoli!
W końcu Czubek zbastował.
- Powiedz, skąd ja mam tyle guzów na głowie!? – zapytał mnie następnego dnia. 
Poszliśmy na dyskotekę. Kiedy puszczali dym, Czubek kucał i łapał Niemki za broszki. Kiedy dym opadał Dziewczęta rozglądały się wokoło.  Skończyły mi się papierosy, a w toalecie widziałem jakiś automat. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że to automat z kondonami.  Wracając, szliśmy wszyscy chodnikiem, a Czubek szedł po zaparkowanych samochodach.
Akurat, w Cuxhaven odbywało się rodeo samochodowe. Żeby nie płacić za bilety, przedarliśmy się z Czubkiem przez żywopłoty. Pokazy były dosyciowe, a w trakcie numeru „człowiek pochodnia”, Czubek podniósł z ziemi wąż, z którego szef trupy polewał płonącego kaskadera i zagiął go. Mina tego szefa, jak woda przestała lecieć, bezcenna.   
Czym tak naprawdę zajmowali się Polacy z Concordii? No właśnie. Prawie wszyscy trudnili się złodziejstwem sklepowym.
Podobno, jakaś Szwedzka gazeta napisała, że Polacy w Cuxhaven „kradną na skalę przemysłową”
Kradli też sobie nawzajem.
- Bydło mi blejtram ukradło! – pomstował Smoleń jednego dnia.
- Bydło mi ukradło grzyby! – rozpaczał następnego – Jak bym wiedział, to bym muchomorów nazbierał.
Wystarczyło, na chwilę, zostawić coś w kuchni, albo na korytarzu, a już jakiś Polak wciągał to do swojego pokoju. Przyłapany na gorącym uczynku, strugał wariata, że chciał tylko schować dla żartu.
Po wizycie kogoś w pokoju, też zazwyczaj coś ginęło.
Raz, pijąc z Chłopakami zgłodnieliśmy. Wtedy Brodacz zawinął z kuchni, jednemu Irańczykowi imieniem Reza, cały gar makaronu z mięsem.
Podobno, latał po korytarzu z nożem w ręku i gulgotał jak indor. 
- Chciał rezać. – śmiał się Brodacz.
Wyjedliśmy mu całe mięso, a makaron odstawiliśmy z powrotem do kuchni i znów słychać było…
- Gulu! Gulu, gulu. Gulu! Gulu! Gulu, gulu. 
Jeździliśmy z Kudłakiem za miastem na rowerach i kiedy w pewnym miejscu zobaczyłem rozległe wrzosowiska, zaproponowałem…
- Pochodźmy po tych wrzosach. Lubię taki stepowy krajobraz.
- Co ty, - powiedział Kudłak – tam mogą być żmije.
- Skąd żmije w tak zurbanizowanym kraju, – wyraziłem powątpiewanie – ja w Polsce nigdy żmii nie spotkałem.
Tymczasem parę dni później, Smoleń opowiadał, że szukał na owych wrzosowiskach grzybów i natknął się, na ogromną, tłustą żmiję.
- Szkoda, że nie miałem jakiegoś worka, bo bym przyniósł ją do hotelu i wrzucił mojemu wrogowi pod kołdrę. – powiedział. 
Kudłak zwierzył mi się, że on wprawdzie nie kradnie, ale i nie potępia złodziei. Wszyscy, czy kradną czy nie i tak nie mają żadnych szans na pobyt w RFN i prędzej czy później zostaną wydaleni.
- Ludzie mają do wyboru, albo kraść, albo nie kraść i wrócić do Polski z niczym, bo pracy tutaj nijakiej niema, a na emigrację do Kanady jest już za późno. To, że zostało się przyłapanym na kradzieży, czy nawet na kilku kradzieżach, nie ma żadnego wpływu na postępowanie azylowe. Dodatkowo, kradzieże są praktycznie bezkarne, bo dopiero po kilku miesiącach odbywa się rozprawa, od wyroku można się odwoływać, pisać prośby o rozłożenie grzywny na raty itd. Itd. Po wyjeździe do Polski, kary są umarzane, bo tam Niemiecka jurysdykcja nie sięga. – wyjaśnił.
- Kiedy 3 lata temu, pojawili się w Cuxhaven Polacy, sklepy w ogóle nie były na to przygotowane. Złodzieje wynosili dosłownie wszystko. – dodał - Teraz jest już trudniej.
Opowiadał o legendarnym złodzieju o pseudonimie Nabierka, który zarzucał sobie kurtkę na ramię i wynosił pod pachą odtwarzacz wideo. Jego pseudonim wziął się stąd, że miał on w Polsce, z ojcem, budkę z lodami i miał obsesje na punkcie łyżek do nakładania lodów, aż ukradł je w Cuxhaven wszystkie. Policja aresztowała go w końcu. Na skutek obławy z użyciem śmigłowca.
Opowiedział też, przypadek jednego Janusza, który strasznie krytykował tych co kradli. Odżegnywał ich od czci i wiary. Jakież było zdziwienie wszystkich, kiedy pewnego dnia przyprowadziła go policja. Okazało się, że chciał ukraść jakieś kasety.
- To jeszcze gorzej, bo wychodzi na to, że też chciałby tylko, że się bał.
- Jedyna praca jaka tu jest, to przy zbieraniu truskawek, ale to tylko kilka tygodni w roku. – kontynuował Kudłak – a tak, to może tylko u jakiegoś bauera, jak Czereśniak, ale za taką pracę to ja dziękuję.
Opowiedział również, jak w zeszłym roku pracowali, przy zbieraniu truskawek, u pewnego gospodarza o nazwisku Vogel.
- Czesiek wyrwał do przodu, a ja zostałem w tyle. – powiedział - Ukratkiem, zacząłem przekładać jego łubianki do mojego rządka i na koniec… bauer mi kazał przyjść następnego dnia, a Cześkowi podziękował. 
Kazał też przyjść Smoleniowi, a to za to, że Smoleń zawsze witał bauera słowami…
- Herzlische Guten Morgen Herr Vogel!. Ich wunsche ihnen ein wunderschoenes tag ( “Serdeczne dzień dobry Panie Vogel! Życzę panu cudownie pięknego dnia”) .
Przez to, że ciągle piłem Czesiek postanowił się ode mnie wyprowadzić. Na koniec pokłóciliśmy się, bo stwierdził, że pełna butelka oleju jest jego, a prawie pusta moja. Było dokładnie odwrotnie. Najlepszy dowód to, że jak piłem, to nic sobie nie gotowałem. W końcu, wypchnąłem go za drzwi i rzuciłem za nim tą butelką. Olej upadł na podłogę i rozlał się. Wtedy Czesiek, rzucił się na mnie z pięściami. Pewnie myślał, że mi dowali, bo byłem pijany, ale nie chciałem się z nim bić. Złapałem materac z łóżka i wypchnąłem go za drzwi tym materacem. 
W krótce, na miejsce Cześka wprosił się do mnie Dżuma, największy pijak i alkoholik w Concordii. Największa menda, którego wypieprzyli z innego pokoju, za opilstwo i brudactwo. Łajdak, podkupił mnie butelką Tequili i tak został już na stałe. Teraz dopiero zapanował w moim pokoju burdel. Nie wynosiłem już śmieci (butelek i puszek) z pokoju, tylko przyjeżdżałem po nie całym kontenerem. 
W Concordii mieszkali Polacy z różnych stron kraju, było nawet dwóch Cyganów i jeden Tatar.
Miałem w pokoju taką zdezelowaną, rozlatującą się szafę, z której odpadały drzwi. Któregoś dnia, po pijaku, całkiem ją rozwaliłem. Rano, przyleciał Geisler i strasznie na mnie nakrzyczał.
Innym razem, chciałem uchylić okno, a ono całe zostało mi w rękach. Nie podjąłem się naprawy tego okna po pijaku, na wysokości trzeciego pietra. Odkręciłem je do reszty i oparłem o ścianę.
Rano, już był Geisler i nazwał mnie „Czarną Owcą Azylantów”.
Okazało się, że to Tatar o wszystkim donosił właścicielowi hotelu. Robił to zupełnie jawnie i jeszcze strasznie się z tego cieszył. Powiedziałem mu wtedy wprost…
- A ty Mongole, dlaczego wystąpiłeś o azyl w RFN, a nie w Mongolii? Tam jest twoja ojczyzna!
Wkrótce, zemściło się na nim to donosicielstwo. Kiedy pijany Zomowiec chciał go lać, nikt się za nim nie wstawił. Zomowiec, nie chciał uchybić zasadom i nie chciał uderzyć siedzącego. Tatar natomiast, za nic, nie chciał oderwać dupy od podłogi, w tym upatrując jedyną szansę na ocalenie. Zomowiec przez wiele minut szarpał go i ciągał po korytarzu krzycząc…
- Wstawaj ty kurwo, Mongole jebany, bo ci zakurwię na siedzący!!!
Tatar w jeden dzień przeżył chyba z pięć lat. 
Dżuma (26), miał dziewczynę (18). Poznał ją jeszcze w Braunszwajgu. Mieszkała teraz, w pobliskim Ottendorfie i często do niej jeździł, albo ona przyjeżdżała do nas. Nazywałem ją Dżumowatą.
- Podobno była jeszcze dziewicą, ale ja błony dziewiczej nie stwierdziłem. – powiedział kiedyś przy niej. 
Dżuma miał w Polsce żonę i dziecko, a Dżumowata była bardzo dobrą złodziejką sklepową i kradła dla niego na paczki do domu. Dżuma był do tego stopnia bezczelny, że kiedy szli nadać paczkę, on „odkrywał” nagle, że nie wziął portfela i dziewczyna musiała jeszcze płacić za przesyłkę.
Pytałem go, dlaczego on nie kradnie.
- Co ty, ja to za duży strachulec jestem. – odparł z rozbrajającą szczerością.
Chłopaki zapytali też Dżumowatej, dlaczego jest z tym pijakiem.
- Dżumka jest fajny. – powiedziała.
Dżuma był nie do zniesienia, kiedy był trzeźwy. Był obrzydliwy i rzygał żółcią. Kiedy się napił, faktycznie był fajny, ale trwało to bardzo krótko i zaraz szedł spać. Raz, nawet nie dał rady dojść i tylko korpus zdążył położyć na łóżku, a nogi i odwłok leżały na podłodze. 
Lubiliśmy się z Dżumowatą, nieraz ją dobrze zmacałem w żartach.
- Zrobię ci prywatny caig! – groziła wtedy. Chodziło jej o Privatanzeige, którym Niemcy straszyli zawsze, za najmniejsze, naruszenie nietykalności.
- Jadę z tobą! – zawołała raz, kiedy ściemniłem, że wyjeżdżam do RPA.
Kilka razy, przez roztargnienie, odkrywała kołdrę i widziałem jej broszkę. Łono miała figlarnie porośnięte włoskami skręconymi w węzełki jak u murzynki.
- Aneta, po co ty mi cipkę pokazujesz? – pytałem wtedy. 
Kiedy była, przyłazili do nas, dwaj Pakistańczycy Faruk i Mubarak. Mówiliśmy na nich Verruckt (niem. Głupek) i Rumburak (zły czarnoksiężnik z pewnej Czeskiej bajki dla dzieci). 
- Siedzą jak te kruki ze spuszczonymi nosami i czekają nie wiadomo na co. - denerwował się Dżuma.
Próbowali do niej zagadywać, ale Dżumowata nie rozumiała po Niemiecku.
- Co on mówi? – pytała.
- Movie camera! – cieszyli się tamci.
Jednego razu niespodziewanie, odwiedziły nas trzy starsze panie. Niemki. Jedna mówiła po polsku. Były to mohery z kościoła baptystów. Trochę pogadaliśmy i pośmialiśmy się z nimi. Zostawiły nam kasetę magnetofonową.
Z upodobaniem słuchaliśmy z Dżumą, porywających kazań i pompatycznych pieśni które były tam nagrane.  Były zajebiste . Żeby nie zaginęły, wysłałem kasetę do Polski, ale tam nikt nie docenił jej niezwykłości i została czymś zapisana. Do dziś pamiętam jednak niektóre fragmenty…
„Pan Bóg upodobał sobie baranka na ofiarę!
Kiedy w XVII w budowano w Londynie słynne Tabernakulum, znany kaznodzieja Edwin Spurgeon, chcąc wypróbować akustykę sali, gromkim głosem zawołał…
- Oto jest Baranek Boży!
Wtem, rozległo się stuknięcie. To pewien robotnik kończący pracę na rusztowaniu, usłyszawszy tak mocne słowa, upuścił młotek z ręki, upadł na kolana i zawołał…
- Panie Jezu, zmiłuj się nade mną!”
Albo pieśń….
„Choć bym wszystko miał
lecz nie miał Pana
Na cóż mi
bogactwa tego świata?”
Wyjątkowo smakowało mi niemieckie piwo, mocno gazowane w porównaniu z polskim, przypominało szampana. Długo nie mogłem wyzbyć się nawyku sprawdzania pod światło, czy w butelce coś nie pływa. W Polsce, trafiały się owady, pająki, a nawet, małe gryzonie. Raz, było piwo z „meduzami”. Nie było innego, więc kupiliśmy z kolegą i przelaliśmy je przez gęste sito. Meduzy zniknęły, ale w sitku też nic nie było.
Picie piwa dzieliłem na Cztery Przyjemności:
1) Spojrzenie na klarowność złocistego płynu.
2) Umoczenie ust w pianie.
3) Picie właściwe i na koniec…
4) Otarcie ust wierzchem dłoni.

Do tego dochodziła jeszcze przyjemność dodatkowa…beknięcie, które po takim piwie było gwałtowne i niepohamowane.
Często w Niemczech, kiedy pytałem kogoś o drogę, osoba odpowiadała mi po polsku. Było tu wielu Niemców mówiących po polsku. Pochodzili oni z terenów wschodnich, Prus, ziem zachodnich, lub z Gdańska. Jeden dziadzik, nawet zaprosił mnie do siebie i opowiadał jak Rosjanie w zimę, wywieźli ich na Syberię, dali piły i siekiery i kazali dopiero budować sobie ziemianki.
Inny, żalił się, że Polacy bili go w szkole za to, że mówił: „cuker”.
Czasem, podchodził do nas jakiś dziadzik i z tajemniczym uśmieszkiem pod nosem, mówił, że on był w Polsce podczas wojny.
- Ale ja, byłem tylko kierowcą – zaraz dodawał.
Zomowiec też mówił, że był w ZOMO tylko kierowcą.
Kolejnym mieszkańcem Concordii, o którym nie da się nie wspomnieć, był Michał Nochal. Pochodził on spod Krakowa. Już pierwszego dnia, upił się i zasnął na kiblu w trakcie defekacji. Potem, widziano go leżącego obok muszli klozetowej, ze spuszczonymi spodniami i z klockiem wystającym z tyłka. 
Podobno, uprowadził on raz w krzaki wózek sklepowy i rozbił przy nim kasetkę, bo myślał, że jest tam mnóstwo pieniędzy, ale była tylko moneta, którą sam tam przedtem włożył. 
– Idziesz na pole? – zaczepił mnie jednego dnia.
- Na jakie pole? – zdziwiłem się.
- Chodź do mnie. Dzisiaj jest świętooo!
- Jakie święto?
- Barburkaaa!
Jako chłopak z Mazowsza, nie miałem dotąd okazji obchodzić Barburki, a Michał Nochal, jak się okazało, pracował kiedyś w górnictwie naftowym.
Michał miał całą torbę wódki i co chwila wyjmował nową butelkę. W miarę jak był bardziej pijany, coraz bardziej mu odwalało.
- Ty, to jesteś szkolony i nieszkolony – zaczął do mnie hysiać - Co myślisz, że bym ci nie dał rady!
Był nikczemnego wzrostu i nie chciałem się z nim bić, więc powiedziałem…
- Michał, ja ciebie pokonam bez użycia rąk ani nóg. Samą dupą cię pokonam i zacząłem nacierać na niego tyłkiem.
Wtedy on złapał ze stołu nóż i…
- Nożem cię zaraz! – krzyknął.
Ledwo udało mi się go udobruchać. Nie wiadomo kiedy wariat żartuje.
Innym razem, piliśmy u Chłopaków i przyszedł Michał. Ktoś mu nalał, ale on zaczął się mądrzyć, więc Brodacz złapał go za szmaty i wyrzucił za drzwi. Jednak w progu, Michał odwinął się i prasnął Brodacza szklanką w twarz, aż mu zrobił niezłego sznita koło oka.
Rano od spania, robiły mi się takie pionowe zmarszczki na czole. Z tego powodu koledzy, zaczęli mówić na mnie Frankiesztajn. Szczególnie Niemcom podobał się ten pseudonim. Mówili też zdrobniale: Franek, albo Frankie, od Frankie Goes to Hollywood.
Po wygranej wojnie, Niemcy mieli zamiar świętować 1000 lat. Ja też miałem prawo jakiś czas świętować moje zwycięstwo nad komunizmem, ale narastała we mnie frustracja. Mniejsza o moją osobę, ale w Polsce miałem młodszą siostrę, z którą byłem bardzo związany, bratanka i siostrzeńca. Zaczęły dokuczać mi wyrzuty sumienia, że tylko piję i nie potrafię nawet wysłać paczki dla dzieci. W Polsce była wtedy Jesień Średniowiecza jeśli chodzi o zaopatrzenie w sklepach.
Moje pijaństwo było echem traumy, jaką przeżyłem po zawodzie miłosnym, opisanym tu w blogu pt. „Zakonnica”. Dopiero po tej traumie, zacząłem zaglądać do kieliszka. Co ciekawe, kiedy się upijałem w Polsce, często rzygałem. Myślałem, że mam coś z żołądkiem, ale to raczej stres i fatalna jakość alkoholu była tego przyczyną. W Niemczech, ani razu nie rzygałem.
Właśnie w tamtym czasie, poznałem Ministra.
Minister, mieszkał poza Concordią i był niewysokim, rzutkim i obrotnym dżentelmenem w kapelusiku. Sprowadził on z Polski dwie złodziejki sklepowe, Jankę i Hankę, które dla niego kradły. Zaproponował mi współpracę, miałem jeździć z nimi po sklepach jako obstawa.
Janka miała około 50 lat. Hanka była młodsza i może bym się na nią nawet i skusił, ale Janka zdradziła mi, że Hanka ma gruźlicę. To mnie skutecznie do niej zniechęciło.
- Ludzie chorzy na gruźlicę mają niepochamowany popęd seksualny – powiedziała. – ona jak poczuje kutasa, to musi go zaraz mieć, choćby nie wiem co, natychmiast! – dodała.
Zaczęliśmy jeździć po sklepach. Janka, którą obstawiałem, miała od wewnętrznej strony płaszcza przyszyte ogromne kieszenie, do których mieściło się prawie wszystko.
Minister był zadowolony z mojej pracy, więc Janka zaczęła kraść również dla mnie, na paczkę do Polski.
Niesamowite uczucie kiedy można mieć, bez pieniędzy, wszystko czego się tylko zapragnie. Chciałem aluminiową poziomicę dla Ojca? Dostałem. Wiertarkę? Dostałem. Walkmana? Ogromne pudło klocków lego, technic, pneumatic? Dostałem. Sterowane radiem auto? Walkie-Talkie? Nie ma sprawy. Dla mojej młodszej siostry, Janka ukradła piękny, radiomagnetofon Philipsa. Byłem przeszczęśliwy.
W swej naiwności, chwaliłem się tymi zdobyczami kolegom z Concordii. Nie wiedziałem jak wielką zawiść u nich wywołam. Najpierw, ktoś (prawdopodobnie Dżuma) zalał mi magnetofon wodą.
Udało mi się go wysuszyć i działał, ale wkrótce, odwiedził mnie nijaki Roman. Roman, był typem człowieka, który mówił więzienną gwarą i tylko o biciu. Zaproponował mi, odkupienie magnetofonu za pół ceny. Nie zgodziłem się i wyjaśniłem, że jest to prezent dla mojej młodszej siostry, ale on stał się nachalny.
- Radzę ci się jeszcze zastanowić – powiedział na koniec.
Zdalnie sterowane auto i Walkie-Talkie wypróbowaliśmy, z Zomowcem. Na takie rzeczy, trzeba było mieć wtedy w Polsce zezwolenie. Kiedy sprawdzaliśmy zasięg krótkofalówek poprosiłem go, żeby zszedł piętro niżej.
- Wykonuję! – powiedział nagle, milicyjnym tonem Zomowiec. 
Następnego dnia, mieliśmy z Zomowcem jakieś tam plany i właśnie wychodziliśmy z mojego pokoju, gdy oto przed drzwiami czekał na mnie Roman z Chłopakami.
- To jak zastanowiłeś się? – zapytał.
- Mówiłem ci, że to prezent dla siostry – odparłem.
Wtedy on, zastąpił mi drogę i podniósł do góry pięści.
Kątem oka zobaczyłem, że Zomowiec zmywa się jak szczur.
- Chcesz się bić? Dobrze. – powiedziałem i zacząłem ściągać kurtkę.
Kiedy miałem ręce z tyłu, Roman doskoczył i walnął mnie prosto w ucho, aż mi głowa odskoczyła i odbiła się jeszcze od ściany.
- Ach ty, kurwa twoja mać! – zakląłem siarczyście i zrzuciłem kurtkę na podłogę.
- Teraz, to już dostaniesz wpierdol Franek – usłyszałem słowa Kazika.
Doskoczyłem do Romana i zaczęliśmy się naparzać. Miałem nad nim tę przewagę, że byłem trzeźwy, a on wypity. Zaczął dostawać. Wtedy, standardowo, począł dążyć do zwarcia. Przycisnął mnie do ściany i nadal mocno napierał, ale kontrolowałem sytuację. Miałem zamiar odczekać aż się trochę zmęczy, chwycić go, podnieść do góry i jebnąć nim o podłogę. Jeśli to nie odebrałoby mu zapału do walki, to kilka ciosów z główki załatwiło by sprawę.
- Dostaniesz wpierdol Franuś – podtrzymywał swoje przypuszczenia Kazik.
Wtem, nagle zza rogu wyszedł Geisler w towarzystwie dwóch policjantów. Stanęli i zaczęli się na nas gapić.
Roman ich nie widział i dalej napierał, a ja w tej sytuacji, nie mogłem realizować swojego planu.
- Nie widzicie co się dzieje? – wycedziłem do Chłopaków – Weźcie go!
- Chodź Romuś, chodź bo policja przyszła. – mówił odciągając go, Kazik – później sobie porozmawiacie.
Geisler przyszedł wtedy do Czubka. Chodziło mu o to, że nielegalnie, mieszka u niego dziewczyna. Czubek jednak, wrzeszcząc…
- Das ist mein Zimmeeeer!!!! – wyrzucił właściciela budynku i policjantów za drzwi i jak niepyszni odeszli z niczym.
Później, spotkałem jeszcze Romana przy jakiejś popijawie.
- Masz szczęście, że przyszła wtedy policja, bo bym cię wtedy skatował. – powiedział.
Miałem inne zdanie, ale niech mu tam. W każdym razie, nigdy więcej już nie zapytał mnie o ten nieszczęsny magnetofon. 
To, że Zomowiec mi wtedy nie pomógł, zemściło się na nim wkrótce. Kiedy bił się z Czubkiem, też się nie wtrącałem. Zomowiec był bardziej pijany od Czubka, przyjął kilka celnych ciosów, zamrugał oczami jak Gołota, przechylił się powoli, po czym, runął na ziemię jak stare rusztowanie. Nazajutrz, miał tak podbite oko, że aż poszedł do lekarza. Roman, to był jego jakiś tam kolega. Kiedy opijaliśmy pochodzenie, które w końcu Zomowiec otrzymał, dowiedzieliśmy się, że Romana zamknęli. Wymyśliliśmy, że zaniesiemy mu papierosy do aresztu. Niestety, policjanci wyrzucili nas z komisariatu. W drzwiach, Zomowiec zawołał jeszcze…
- Ich bin ganz genau Deutsche! (niem. Ja jestem całkiem dokładnie Niemcem!)
- Ja, ich auch (tak, ja też) – odparł policjant i kopnął go w dupę.
- Tylko nie mów o tym nikomu. – powiedział Zomowiec, kiedy wracaliśmy.
Minister i jego szajka pracowały pełną parą. Minister był rusofilem i pił najchętniej wódkę Moskovskaya, którą zawsze rozlewał po szklance.
- Bo z kim się robi najlepsze interesy? - mawiał - Z Ruskimi!
Podobno w Polsce, kręcił lody z pracownikami ambasady ZSRR w Warszawie. Niemców nie lubił.
- To krętacze, ciemniaki i nieuki. – mawiał o nich.
- Ja w życiu za markę nie ukradłem, najwyżej za sto... – śmiał się – Zresztą, ja za wszystko płacę… RUBLAMI TRANSFEROWYMI!!!. – żartował.
Twierdził też, że pracownicy Sozialamt’u okradli go jak siedział w areszcie.
Muszę powiedzieć, że wychylenie na raz, na trzeźwo, szklanki tej dobrej wódki, było chyba najwspanialszym doznaniem ze wszystkich jakie znam, związanych z piciem alkoholu. Uwielbiałem ten smak. Najpierw, po całym ciele przechodził dreszcz. Jakby ukłucia milionów igiełek. Potem powoli alkohol rozchodził się po organizmie. Wchodził najpierw w nogi, potem w ręce, by wreszcie, uderzyć do głowy. Potem, była już tylko lekkość bytu i euforia. 
- A ja kocham Staśka i tak kocham Staśka. – powtarzała w kółko Hanka jak była pijana.
Stasiek to był koleś, do którego wiele synonimów słowa chuj, pasowałoby jak ulał. Wówczas to ugruntowałem w sobie pogląd, iż czym bardziej facet jest fałszywy, chamski i prostacki, tym bardziej jawi się kobietom jako męski i godny miłości. No i musi jeszcze wyglądać jak chuj na kaczych łapach, jak ów Stasiek.
Minister miał sztywną jedną rękę, była to pamiątka po wypadku samochodowym.
- Ta ręka nie zna litości. – mówił pokazując tą zdrową, zaciśniętą w pięść
– A tej, to sam się boję. – mawiał pokazując tą sztywną. 
Te kradzieże, to nie wyglądały nazbyt profesjonalnie. Niby udawaliśmy Niemców i niby, że się nie znamy, ale kiedy kasjerka poprosiła Jankę o jakieś drobne, ta zaczęła raptem nas wszystkich pytać po kolei i po Polsku czy nie mamy. Personel domyślał się, że coś jest z nami nie tak, ale nic nie robili. Widziałem, że wychodzili czasem za nami, żeby zobaczyć jakim autem się poruszamy. Czułem, że wpadka jest tylko kwestią czasu.
W jednym sklepie zobaczyłem, że Janka kradnie wprost pod wycelowaną w nią kamerą. Podszedłem do niej i…
- Tu jest kamera! – powiedziałem.
- Gdzie? Gdzie? – zainteresowała się.
- Nad tobą! – mówię
- Gdzie? Pokaż dokładnie.
- Nieważne, chodźmy stąd! – powiedziałem
Kiedy wróciliśmy do pozostałych…
- Franek chciał żebym ukradła kamerę, - powiedziała - ale nie chciał pokazać gdzie ona jest. 
Kiedy wracaliśmy do domu, nagle pojawił się za nami radiowóz, a na dachu wyświetlił się napis: HALT!
Trzeba było się zatrzymać.
- Ja będę z nimi rozmawiał – powiedział Minister.
Po sprawdzeniu dokumentów, poproszono o otwarcie bagażnika.
- Ma Pan jakieś paragony na to? – zapytał (po Niemiecku) policjant, kiedy zobaczył kufer pełen fantów.
- Nie, nie mam paragonów! – odparł Minister po Polsku - Wiatr był i fffuuuu porwał paragony!
- Ja nie kradnę! – kontynuował – To mnie okradli! Socjal mnie okradł! Socjal mi capcarap zrobił!
- Ja genau, capcarap! – ożywił się policjant usłyszawszy znajome słowo. 
Ostatecznie nas puszczono.
Wieczorem, przyszła do mnie Janka. Była pijana. Wtedy przyszedł też Kudłak i zaczął ją wyzywać od starych kurew. Kiedy Janka położyła się spać, poprosiłem Kudłaka, żeby zagrał ze mną w piłkarzy. Zamknąłem Jankę na klucz i zeszliśmy na dół. Na parterze była świetlica, a w niej owe piłkarzyki. Muszę powiedzieć, że niewiele w Polsce w to grałem, a tu było paru naprawdę świetnych graczy. Grając z nimi i podpatrując ich triki, sam stałem się wkrótce, bardzo dobrym, jeśli nie najlepszym graczem. Jak już wspomniałem, miałem spryt w rękach. Wink Piłkarzyki były nagminnie dewastowane przez wyprowadzonych z równowagi, nierzadko podchmielonych graczy. Hausmajster ( konserwator) zawsze jednak, umiał je jakimś cudem naprawić. To było godne podziwu. Od niego przyswoiłem sobie, taką nieustępliwość w naprawianiu różnych rzeczy.
Podczas gry, zwróciłem grzecznie uwagę Kudłakowi, żeby nie obrażał moich gości. Wyjaśniłem mu, że Janka robi dla mnie dużo dobrego.
Kiedy wróciliśmy na trzecie piętro nagle , stanąłem jak wryty!!! Drzwi od mojego pokoju wisiały tylko na jednej zawiasie!
Ha! Ha! Ha! – zaśmiał się Kudłak – Masz swoich gości!
To Janka. Obudziła się zapewne, a że drzwi były zamknięte, to wywaliła je z kopa i wyszła.
Drzwi i futryna były z paździerza i nie miałem pojęcia jak to naprawić. Następnego dnia, hausmajster przykręcił śrubkami kawałki sklejki i było ok, ale kolejny wandalizm poszedł na moje konto.
Minister z Janką i Hanką, pojechali na jakiś czas do Bremenhaven, do niejakiego Manfreda.
Miałem kilka dni wolnego. Minister, w obawie przed ewentualną rewizją, trzymał u mnie spory zapas kradzionego alkoholu. Między innymi butelkę, drogiego, ekskluzywnego, pięciogwiazdkowego koniaku, który był przeznaczony na jakąś bardzo ważną łapówkę.
Jednego wieczoru, Dżuma namówił mnie, żeby uszczknąć coś z tych zapasów. Wypiliśmy, najpierw jedną butelkę na jego koszt, potem drugą na mój. Potem jeszcze Kudłak, kupił ode mnie jedną za pół ceny. Piliśmy, a w naszym pokoju zaczęło robić się coraz bardziej wesoło i gwarno. Coraz to inni koledzy brali ode mnie flaszkę, albo na kredyt, albo obiecali oddać jutro. Zrobiła się niezła impreza. Ktoś przyniósł mi do sprzedania, damski zegarek na rękę. Za pół ceny, za 10 Marek.
- Idealny dla twojej siostry – przekonywał.
Kiedy skończyła się wódka, wytrąbiliśmy i ten pięciogwiazdkowy koniak. Pamiętam tylko, że straszny zajzajer był.
Nazajutrz, nie mogłem sobie przypomnieć, komu sprzedawałem tą wódkę na kredyt. Nawet ów zegarek, okazał się tandetny, wart najwyżej 5 Marek w sklepie, ale nie mogłem sobie przypomnieć kto mi go wcisnął. Musiałem być w trzy dupy pijany, a „koledzy” wykorzystali to.
Kiedy przyjechał Minister, był niepocieszony, że przepieprzyłem całą jego wódkę a najbardziej nie mógł odżałować tego koniaku. Myślałem, że pozwoli mi odpracować stratę, ale bardzo się pogniewał.
Popadłem w niełaskę.
Wtedy Dżuma zaczął łasić się do niego jak pies i to Dżumę Minister wziął do Bremenhaven.
- Ha! Ha! Ha! Ha! – gnida, na pożegnanie zaśmiał mi się prosto w twarz.
Dżumowata bała się spać ze mną w jednym pokoju i powiedziała, że będzie spała u Młodego. Wieczorem odwiedziliśmy ich z Czubkiem. Leżeli już w swoich łóżkach, ale byli dziwnie pobudzeni. Wychodząc, Czubek gwizdnął im kluczyk od pokoju. Uknuliśmy taki plan, że odczekamy, aż kiedy (tak intuicyjnie według nas) zaczną się ruchać i nieoczekiwanie wtargniemy do środka.  Liczyliśmy przyłapać ich na gorącym uczynku. 
Jak zaplanowaliśmy, tak zrobiliśmy. Młody, z wrażenia, aż spadł z łóżka kiedy weszliśmy. Leżał już z Dżumowatą pod jedną kołdrą. Miał w prawdzie jeszcze majtki na sobie, ale pyta mu już stała jak dzida.  Ha, ha, ha, chyba wparowaliśmy ciut za wcześnie.   
Następnego dnia, wrócił Dżuma. Wyglądał jakby go ktoś wymisił.
W końcu, opowiedział co go spotkało...
Jechali Bundesstrasse (droga federalna(nie autostrada)). Minister, sztywną ręką prowadził, a zdrową rozlewał wódkę. Jechał szybko. Wyprzedzał. W pewnym momencie, zaczął wyprzedzać przed wzniesieniem, na podwójnej ciągłej linii. Wtedy zza wzniesienia, wyłoniła się ciężarówka i zaczęła migać długimi światłami. Minister liczył, że jeszcze zdąży, ale nie dał rady. W ostatniej chwili skręcił w lewo. Przelecieli przez rów, ścieli jakieś ogrodzenie, następnie dachowali i z impetem, sunąc do góry kołami, zaryli się głęboko, w grząskie dolnosaksońskie pastwisko. Dżuma myślał, że to koniec. Nie było szans wydostać się z auta. Myślał, że za chwilę spłonie żywcem, albo utonie w cuchnącym błocie.
Szczęście w nieszczęściu, drogą przejeżdżała ciężarówka Bundeswehry. Zatrzymała się. Wyskoczyli z niej żołnierze i pomogli nieszczęśnikom, wydostać się z pułapki. Dżuma, z wdzięczności, chciał ich całować po rękach. Ktoś powiadomił jednak policję. Kiedy usłyszeli syreny radiowozów, Minister postanowił działać. Zatrzymał jakąś furgonetkę, wsiedli do niej i kazali wieść się do miasta. Świadkowie wskazali jednak policji, w którym kierunku i jakim autem usiłują zbiec sprawcy wypadku. Wkrótce, ponownie usłyszeli za sobą pościg. Minister, dał kierowcy 50 Marek, żeby ten jechał szybciej, ale już na początku miasta, policja ich dogoniła, aż wjechali kołami na chodnik, żeby ich zatrzymać.
- Sponiewierali nas jak bandytów – żalił się Dżuma.
Minister kazał mu mówić, że kierował niejaki Marian i oddalił się on w nieznanym kierunku. Tak też Dżuma zeznał. W odpowiedzi, policjanci zatrzymali im kurtki do porównań laboratoryjnych z mikrośladami na pasach bezpieczeństwa w samochodzie.
- Jak ja mam wracać, tak bez kurtki, jak idiota!? – protestował Dżuma.
- Tak, bo ty jesteś idiotą. – odparł policjant.
Kiedy wyszedł z komisariatu, Minister czekał na niego pod budynkiem. Siedział na murku i rozlewał już szampana do plastikowych kubków. 
Dżuma był jednak, bardzo przybity tymi wydarzeniami.
- Mogłem zginąć – powtarzał.
Do tego…
Rogacz! Rogacz! – Zaczął wołać za nim na korytarzu Czubek.

Jeśli zainteresowały Was dalsze przygody uchodźców: Dżumy, Kudłaka, Czubka i Frankiesztajna (oczywiśćie z kobietami w tle), napiszcie. Będzie druga część. Wink

Odpowiedzi

Portret użytkownika opos1

Polecialo zgloszeni ode mnie

Polecialo zgloszeni ode mnie na glowna.

Portret użytkownika saverius

Ja jestem totalnym fanem

Ja jestem totalnym fanem Starego Capa i oczywiscie czekam na wiecej Smile

ja też i szczerze mówiąc to

ja też i szczerze mówiąc to czekałem na Ciebie Capie kiedy coś napiszesz a ksiądz Krzysztof to mi jeszcze w głowie siedzi

Jak zawsze pasjonująca

Jak zawsze pasjonująca lektura, czekam na więcej.

"Trudno bowiem wyobrazić

"Trudno bowiem wyobrazić sobie lepsze warunki do chlania, jak te które panowały w Concordii. Kilkudziesięciu chłopa mających kasę (zasiłek), nie mających nic do roboty (bezrobocie), nie mających nad sobą żadnej kontroli typu żona, matka czy sąsiedzi oraz morze różnorodnego, luksusowego i łatwo dostępnego alkoholu."

Żadnej kontroli ?? Jest jeszcze coś takiego jako samokontrola!

A rozwój pasji, zajawek, zainteresowań ?? No tak, trzeba to jeszcze mieć...

"Dlaczego zomowcy nie jedzą konserwowych ogórków? Bo im się głowy do słoików nie mieszczą."

O co chodzi w tym dowcipie, bo nic nie rozumiem, ale google mi nie pomagają?

"Skończyły mi się papierosy, a w toalecie widziałem jakiś automat. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że to automat z kondonami."

Palenie też było "obowiązkowe" ??

"Kilka razy, przez roztargnienie, odkrywała kołdrę i widziałem jej broszkę. Łono miała figlarnie porośnięte włoskami skręconymi w węzełki jak u murzynki.
- Aneta, po co ty mi cipkę pokazujesz? – pytałem wtedy."

Nic nie odpowiedziała ??