Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

Uchodźcy cz. 2.

Portret użytkownika Stary Cap

- Jom je Szpec.
- Jom je MX.
- Jom je Mister Niewiadomo.
Tak o sobie mawiał Michał Nochal. Wszyscy zachodziliśmy w głowę jaki on ma cwancyk, że noc w noc, przynosi całe torby alkoholu i innych fantów. Nie trzeźwiał na okrągło i urządzał huczne imprezy, lecz kiedy tylko zasypiał, „goście” okradali go ze wszystkiego.
Zażyczył sobie więc, zamontowania zamka w szafie.
- Weź wiertarkę i wiertarką! No, nie rozumisz!? – tłumaczył Hausmajstrowi. 
W końcu, jego modus operandi, się wydało.
Nocą wybijał on szyby w sklepach i chował się w krzakach. Jeśli nic się nie działo (a zazwyczaj tak było), właził do środka i rabował.
Niemcy mieli zwyczaj całkowicie izolować się nocą od świata zewnętrznego, do tego celu służyły zewnętrzne rolety w oknach. Ciekawe, że w Polsce takie rolety nie przyjęły się za zbytnio.
Nie wiadomo jak długo pozostawałby jeszcze nieuchwytny, gdyby podczas jednego ze skoków nie otworzył sobie butelki z brandy i nie zaczął się nią pokrzepiać w trakcie roboty. W konsekwencji, policja znalazła go, śpiącego między regałami, obok uszykowanych już toreb z łupami.
Po przesłuchaniu jednakowoż, wypuszczono go na wolność i dalej, nocami, wybijał szyby i rabował. Przynosił zdobycz do Concordii i znów odbywały się libacje, a kiedy tylko zamknął oczy, wszystko rozkradano. Rano zabierała go policja, a w lokalnej prasie ukazywał się artykuł…
“Der Kleine Man schlagt wieder!”(niem. “Mały Człowiek znowu uderzył!”).
Wieczorem nygusa wypuszczali, a w nocy znów rabował. Policjanci chodzili potem, po pokojach i szukali tych skradzionych towarów, ale nic nie mogli znaleźć.
- Jak ja bym był takim śledczym, to zaraz bym znalazł! – krytykował nieudolność oficerów policji Nochal.
Bezkarność co raz bardziej go rozzuchwalała.
- Jeszcze tego nie rozpierdoliłem! – powiedział raz, kiedy szliśmy ulicą i przywalił pięścią w jakiś automat z cukierkami.
Opowiadał też, że „wyprał” kiedyś szybę w jakimś w sklepie, a zrabowany alkohol zatopił w kanale. Nie mógł później odnaleźć tego miejsca i do dziś łupy spoczywają tam, gdzieś pod wodą.
Chodziłem nawet wzdłuż tych kanałów, w nadziei, iż przypadkiem dostrzegę ów zatopiony skarb, ale niestety. 
Michał Nochal kradnąc luksusowe towary, obok drogich alkoholi, papierosów, i wędlin, nie zapominał nigdy o swoich ulubionych, batonikach o smaku truskawkowym Yogurette.  Zawsze brał ich pewną ilość  Był to jego znak rozpoznawczy. 
Aż wreszcie, jednej nocy zbił ogromną szybę wystawową, w ekskluzywnym domu towarowym o nazwie Karlstad, w centrum miasta. Szyba kosztowała kilka tysięcy marek i specjalna ciężarówka z przyssawkami musiała przyjechać żeby ją wstawić.
Po tym wybryku, zamknęli go już na dobre.
Po jakimś czasie, z więzienia w Salzgitter przyszedł list.
- Kochani koledzy, jest mi tu bardzo dobrze – pisał Michał Nochal – dobrze mnie tu karmią.
W dalszej części, były szczegółowe dyspozycje, co zrobić z jego rzeczami. Większość, prosił żeby wysłać do Polski do jego siostry. Podał nawet adres. Kilka przedmiotów chciał, żeby przysłać mu do więzienia. Nie wiedział biedaczek, że cały jego majątek już dawno został rozkradziony, jak tylko do Concordii dotarła wieść o jego aresztowaniu.
- Cholera, jestem tu już trzy dni i dzień w dzień piję – powiedział raz, jakiś nowy.
- Ja jestem tu już trzy miesiące i dzień w dzień piję – powiedziałem ja.
- A ja jestem tu już trzy lata i też dzień w dzień piję – powiedział Kudłak.
Najczęściej spożywanym alkoholem w Concordii, była Whiskey Ballantine’s. Piliśmy ją zawsze pure, bez żadnej coli ani popitki i bez żadnej zakąski, jak kowboje na westernach.
Dlaczego akurat Ballantine’s? Dlatego, że złodzieje sklepowi kradli ją na masową skalę. Była najdroższym alkoholem w popularnych marketach i kosztowała nieco ponad 20 marek. Istniała zasada, że złodzieje sprzedawali łupy za pół ceny. Nie opłacało się więc, kraść zwykłej wódki za 10 marek i sprzedawać za 5. Opłacało się kraść Ballantine’s i sprzedawać za 10 zwłaszcza, że jej prostokątna butelka wyjątkowo „dobrze wchodziła”. Każdy też, wolał kupić sobie 0,7 dobrej łyski od złodzieja niż, za tą samą cenę, butelkę jakiejś taniej niemieckiej wódki w sklepie. Zastanawiałem się nawet, czy nie wycofają tej marki z handlu, skoro ginie w tak ogromnych ilościach, ale nic takiego nie nastąpiło. Wypiłem tego w Concordii tyle, że aż dostałem na nią jakiejś alergii. Po każdym łyku, włosy na rękach i nogach stawały mi dęba i trząchało mną, jakbym podłączył się pod 220 V. Fakt, że nigdy nie smakowały mi bimbro podobne alkohole, ale Ballantine’sa po prostu, nie mogłem już pić.
W Polsce, zdarzały mi się czasem tzw. trzydniówki. Pechowo, zazwyczaj w trakcie wizyt Ojca Świętego w Ojczyźnie. Był wtedy, zakaz sprzedaży alkoholu i z kolegami musieliśmy kupować na jakichś koszmarnych melinach, jakąś ohydną wódkę i po jakichś horrendalnych cenach!
- Chlejem, aż oślepniem – lubił mawiać jeden mój kolega w Polsce i rzeczywiście, kiedy się zasypiało, człowiek nie mógł być pewien czy rano, jak się obudzi, będzie jeszcze mógł widzieć na oczy.
Nadszedł Sylwester w Concordii. Rzucaliśmy się fajerwerkami przed budynkiem. Chłopaki z drugiego piętra, zaczęli z nami się drażnić, więc zaczęliśmy rzucać im prosto w okno. Staraliśmy się odczekać chwilę i cisnąć petardę tak, żeby wybuchła na wysokości okna. Młodym Niemiaszkom, którzy się temu przyglądali, spodobała się ta zabawa i zaczęli dawać nam nawet swoje petardy. Jeden z nich, dał Kudłakowi całą wiązkę Ładunków. Kudłak podpalił skręcone ze sobą lonty i zaczął liczyć…
- Raz, dwa…
W tym momencie nastąpił wybuch. Kudłak skrył się w chmurze dymu. Kiedy dym się trochę rozwiał, doskoczyłem do niego, żeby zobaczyć co z jego ręką. Spodziewałem się zobaczyć straszny widok, ale oprócz kilku drobnych oparzeń i kilku małych dziurek w kurtce, nic mu się nie stało
- To było drugie ostrzeżenie, pod moim adresem, od Pana Boga. - powiedział Kudłak.
- Pan Bóg, upodobał sobie baranka na ofiarę. – dodałem.
Lubiłem robić sobie w Concordii różne happeningi. Raz, przebrałem się u Janki w jej ciuchy i założyłem perukę. Byłem nawet umalowany. Tak wystrojony przyszedłem do hotelu i były niezłe jaja. Tylko Pakistańczycy patrzyli na mnie z przerażeniem. Według ich tradycji, przebrać się za kobietę, to największa obelga dla mężczyzny jaka może być.
Innym razem, wziąłem jakąś starą koszulkę i zrobiłem w niej kilka dziur na wysokości brzucha i klatki piersiowej. Dżuma, który był absolwentem Akademii Sztuk Pięknych i miał ze sobą farby, dorobił z nich kolor krwi. Potem prowadzał mnie, „podtrzymującego wnętrzności dłońmi”, po pokojach i mówił, że mnie napadli.
- Już po nim – powiedział Kazik, jak mnie zobaczył „w takim stanie”.
Niemców też trzymały się żarty. Pewnej soboty pojawiło się na tablicy ogłoszenie, że w niedzielę o godzinie 9. 00. odbędzie się wyjazd do Hamburga do ZOO. Do późnej nocy, dyskutowaliśmy o tej wycieczce. Wszyscy mówili, że to idiotyczny pomysł i że nie mają zamiaru jechać do żadnego ZOO. Ostatecznie, po wielu sporach i dyskusjach postanowiliśmy jednak jechać, srał pies. Upoważniłem nawet Kudłaka, żeby mnie rano obudził. Tymczasem, okazało się, że był to tylko głupi żart jednego z pracowników Concordii.
Pomysłowość Polaków w Niemczech, była godna podziwu.
Żeby ukraść z marketu 5 kilogramowe pudło proszku do prania, należało najpierw postawić je sobie tuż przy bramce wejściowej, a wychodząc ze sklepu, sięgnąć i wziąć je, po prostu.
Żeby za darmo wywołać zdjęcia, chodziło się do Karlstadu. Należało tam, wypełnić formularz na kopercie i wrzucić wraz z filmem do skrzynki. Następnego dnia, samemu wyszukiwało się zdjęcia w segregatorze i szło się z nimi do kasy, albo chowało pod pachę i „nie zapłaciliśmy”.  Zabawne, że w formularzu, Polacy wpisywali zawsze to samo nazwisko, Hans Kloss. 
Żeby za darmo dzwonić do Polski, z budki telefonicznej, należało zaopatrzyć się w piezoelektryczną zapalniczkę do gazu. Potem, tą zapalniczką pstrykało się, a elektroniczny czytnik aparatu zaczynał wariować. Kiedy wyświetliła się odpowiednio wysoka cyfra (najlepiej same dziewiątki), można było dzwonić. 
Pewnej nocy Dżumę przyłapano na tym procederze. Próbował wyrzucić zapalniczkę, ale policjanci to zauważyli. Podnieśli ją i zapytali, co to jest? Dżuma odpowiedział, że nie wie, że znalazł ją właśnie przed chwilą w budce. Policjanci popstrykali tą zapalniczką, popstrykali i mu ją oddali.  W Cuxhaven, było wtedy kilka przypadków podpaleń budek telefonicznych i policjantom chyba o te podpalenia bardziej chodziło, ale to nie Polacy robili, raczej niemieccy wandale, jak sądzę. W każdym razie, spisali go i wynikła przy tym dość zabawna sytuacja, bo policjant uparł się, że Dżuma przeliteruje mu swoje imię i nazwisko. Powstał problem, bo Dżuma miał na imię Mieczysław, a policjant nie rozumiał co to znaczy „igrek”. Niemcy używają określenia „ypsilon”.
Hankę posuwał Warszawiak, taki prawdziwy z Warszawskiej Pragi. To od niego właśnie, przyswoiłem sobie słowo „pizdeczka”. Dziwiłem mu się trochę, bo miał w Polsce naprawdę piękną żonę i córkę, a szlajał się z takim prątkującym drapakiem, jakim była Hanka.
Pewnej nocy, Hanka pijana polazła do pokoju Pakistańczyków.
- Co? Rumburaki cię dymały całą noc podobno? – zapytał potem Kazik.
- Właśnie, że byli dla mnie bardzo mili i delikatni – odparła Hanka.
Pewnego dnia, było bardzo ciepło. Wyszedłem na miasto w koszulce, którą miałem jeszcze z Polski, z napisem US Army. Od razu wyczułem, wiele spojrzeń pełnych dezaprobaty. Usłyszałem też różne nieprzychylne komentarze pod moim adresem, zwłaszcza od mężczyzn w starszym wieku. Nie wiedziałem o co im chodzi. W PRL nikt się nie czepiał o tę koszulkę. Później, przeczytałem gdzieś, że Hamburg i pobliskie Bremerhaven, było ciężko bombardowane, w czasie II Wojny Światowej, przez Amerykanów. Setki tysięcy Niemców zginęło na skutek tych bombardowań. Ja wtedy o tym nie wiedziałem.
W dużej fontannie, na jednym ze skwerów, były ryby. Diabeł z jednym Cyganem łowili tam spore leszcze. Ktoś ich jednak podpierdolił i policja ich złapała. Policjanci włożyli ryby do wody, ale te, wypłynęły do góry brzuchami. Cygan zdążył już trzepnąć nimi wcześniej o rant fontanny.
- Schweine! – powiedział policjant.
Zdecydowanie najlepiej radzili sobie w Concordii młodzi ludzie (18l). Szybko potrafili się przystosować do nowych warunków i nie byli jeszcze dotknięci alkoholizmem. Młody, powiedział mi, że przez cztery miesiące, odłożył ze złodziejstwa i wysłał do Polski 4000 Marek. Ja byłem w RFN już prawie cztery miesiące, a nie odłożyłem ani jednej Marki. Dopadła mnie frustracja. Czyżbym był takim nieudacznikiem, żeby zmarnować taką, niepowtarzalną, szansę? Spierdolić kompletnie, tak długo wyczekiwany i słono opłacony wyjazd na Zachód?
Próbowałem się ogarnąć. Spacerowałem wieczorami i starałem się zebrać myśli, ale nie mogłem. Zawsze w końcu, dla rozjaśnienia umysłu, musiałem kupić piwo.
Podczas tych spacerów, przechodziłem często obok sklepu rowerowego. Na wystawie wisiał tam rower za prawie 3000 Marek! Był to mountain bike, legendarnego japońskiego wytwórcy Kuwahary. Był niesamowity. Model nosił nazwę Pantera i był cały czarny. Nawet te części które zwykle są niklowane ( kierownicę, obręcze kół, przednią zębatkę, korby pedałów, a nawet sztycę siodełka ), miał oksydowane na czarno. Miał 21 biegów i wyglądał nieziemsko.
Tego wieczora na oknie wystawowym sklepu, nie było już tego roweru. Stał za to, oparty o ścianę przy samych drzwiach wejściowych. Drzwi były oszklone.
W głowie, z prędkością pędzącego pociągu expressowego, poczęły przebiegać mi myśli. Zaczęły się układać w genialnie prosty i niezawodny plan. To była szansa dla mnie, żeby zrehabilitować się przed samym sobą za te zmarnowane miesiące.
Na jakiejś budowie, znalazłem kawałek stalowej rury od rusztowania. O godzinie wpół do trzeciej w nocy, zjawiłem się pod sklepem. Kiedy się zamachnąłem, czas nagle zwolnił. Moment nim rura uderzyła w powierzchnię szyby ciągnął się jak na filmie w zwolnionym tempie. W końcu, ciszę rozdarł przeraźliwy brzęk tłuczonego szkła. Tysiące kryształków wirowało mi nad głową. Otworzyłem oczy. Trzeba było poprawić jeszcze po bokach. Wreszcie, rzuciłem rurę i chwyciłem rower. Wyciągnąłem go na zewnątrz, ale jeszcze przez chwilę nie mogłem go dosiąść, bo podskakiwał na swych grubych oponach jak narowisty rumak. Po sekundzie jednak, już na nim jechałem, coraz szybciej, a w uszach narastał mi szum powietrza. Jechałem bocznymi uliczkami, bo przy głównej, był jakiś obiekt wojskowy i stał tam wartownik. Po chwili dojechałem do fontanny o której wcześniej pisałem. Ponieważ żyły tam ryby, woda była mętna. Zatopiłem w niej swoją zdobycz. Kiedy wracałem pieszo do domu, widziałem dwa radiowozy pędzące już w stronę sklepu. Mister Niewiadomo powrócił. Wink
Dopiero w przeddzień nadania paczki wydobyłem rower z fontanny. Rozkręciłem i zapakowałem do płaskiego kartonu, który wcześniej znalazłem przy jakimś sklepie meblowym. Nikt nie mógł zobaczyć tego roweru. Zwłaszcza, że chodziły słuchy, iż w Concordii jest konfident, który o wszystkim donosi policji.
Po 25 latach, wszystko co sobie sprowadziłem tamtymi czasy z Niemiec, sczezło już, lub skończyło na złomie. Jedynie ów rower służy wciąż nienagannie. Mój syn, nie wiedząc nic o jego pochodzeniu, jeździ sobie nim na ryby. Wink
Dużo rozmawiałem ze złodziejami o ich profesji. Strasznie mnie to ciekawiło i pociągało. Wszyscy oni wcześniej czy później wpadali. Przywoziła ich policja, robiła rewizję w pokoju. Było to niezbyt przyjemne. Konrad, Niemiec który sprzątał w Concordii, przyniósł nam ksero z paragrafem który mówił, że policja nie ma prawa dokonywać przeszukania bez nakazu sądowego. Namawiał żebyśmy się na to powoływali.
Policjanci byli zwykle pobłażliwi dla drobnych złodziei.
- Pech, pech – mawiali zwykle.
W oknie komisariatu w Cuxhaven, stał nawet proporczyk z polską flagą.
Szczególnie interesowała mnie kwestia, jakie przyczyny doprowadzają do wpadki i zacząłem dostrzegać pewną prawidłowość. Za długo przebywali oni na miejscu, lub w pobliżu miejsca zdarzenia. Doznałem olśnienia obserwując ptaki w parku. Kaczki długo zabierały się do rzuconego im kawałka chleba, podchodziły do niego jak rak do pierdolenia. Kiedy miały już zdobycz w dziobie, wypuszczały ją, cedziły, kwakały i deliberowały w nieskończoność. Wtedy nagle, nie wiadomo skąd, nadlatywała mewa, chwytała chleb i natychmiast, oddalała się w nieznane. Mewie nikt nie był w stanie odebrać zdobyczy.
Na podstawie tych i innych obserwacji ugruntowałem, na swój użytek, doktrynę złodziejskiego rzemiosła:
PORYWAĆ I ODDALAĆ SIĘ.
Stopniowo zacząłem wprowadzać ją w czyn. Stałem się perfekcyjnym i nieuchwytnym, złodziejem sklepowym.
Tymczasem, Minister i jego szajka popadali w kłopoty. Janka, w jakimś domu towarowym założyła nowe buty, stare chowając pod regał. Minister, włożył jej jeszcze odtwarzacz wideo do kieszeni na plecach płaszcza. Niestety, agenci sklepowi ich namierzyli. Po zatrzymaniu, odebrali łupy, odpruli złodziejskie kieszenie. Zabrali nowe buty, a przynieśli stare.
Minister miał już tak nagrabione, że musiał w końcu, Republikę Federalną opuścić. W dniu jego wyjazdu policja przeprowadziła rewizję, nawet w pokoju w którym kiedyś zamieszkiwał w Concordii i nie była to zwykła policja tylko policja kryminalna. W skrócie KRYPO.
- A gdzie nakaz rewizji! – protestował Zomowiec, który tam mieszkał.
W odpowiedzi, KRYPO pchnął go tylko na łóżko.
Do Czereśniaka przyjechał starszy brat, którego z powodu charakterystycznych oczu, rysów twarzy i nosa nazwaliśmy Prosiaczkiem.
Podczas jakiejś popijawy, Chłopaki opowiedzieli Prosiaczkowi, że jego brat wyjada świniom żarcie z koryta, a bauer kopie go w tyłek drewnianym chodakiem. Na co Prosiaczek, nagle wstał i ku konsternacji zebranych, oznajmił…
- Ja, jako członek partii nie pozwolę, żeby Niemiec kopał mojego brata w dupę!
Piliśmy sobie raz z owym Prosiaczkiem i z Hanką na ławce w parku. Prosiaczek stawiał. Co raz, dawał mi 5 Marek żebym skoczył po kolejnego szampana. Wyraźnie miał na Hankę ochotę. Kiedy wróciłem z ostatnią butelką, już ich nie było. Sam więc, wytrąbiłem tego szampana „z gwinta” i nie pamiętałem już, jak wróciłem do hotelu. Wink
Prosiaczek też pracował później, u tego bauera psychopaty. Bracia opowiadali, że na przykład, miał on zwyczaj strzelać do wron i trzymać je potem, martwe, w zamrażarce i nie wolno było ich ruszyć.
Jednego dnia, Czereśniak przywiózł do Concordii jakiegoś młodego chłopaka, którego, podobno, bauer pobił i wypędził. Zamieszkał on z Cześkiem do czasu, aż wydobrzeje i postanowi co dalej. Pewnej nocy, chłopak ów, okradł Cześka ze wszystkich pieniędzy i zniknął.
Za kilka dni, przyszedł ktoś do mnie i powiedział, że Czesiek zwariował. Znałem się trochę na tym, więc poszedłem zobaczyć. Rzeczywiście, Czesiek był silnie pobudzony, mówił że w ogóle nie śpi i że dosypują mu coś do jedzenia. Zgłosiłem moje obawy portierowi, a ten, natychmiast zadzwonił na pogotowie. Zabrano Cześka do szpitala.
Byliśmy wstrząśnięci. Doszliśmy do wniosku, że gdyby Czesiek pił i bawił się razem z nami, a nie ściskał tylko kasę, którą mu i tak ukradli, to na pewno by nie zwariował.
Pewnego dnia, wszedłem do łazienki i stwierdziłem, że ktoś narzygał do zlewu. Jak się potem okazało zrobiła to dziewczyna Czubka. Zaszła w ciążę i wkrótce wróciła do Polski.
Jednego wieczoru, poszliśmy z Czubkiem odwiedzić Jankę. Opowiedziała nam, że Hanka jest na odwyku alkoholowym i że w końcowej fazie nie kradła już gorzały, tylko wchodziła do sklepu i brała sobie flaszkę, a jak ktoś coś mówił, to groziła palcem. 
W końcu, wzięli ją na komisję lekarską. W pewnym momencie powiedziała, że musi wyjść do ubikacji. W torebce, miała wino, ale nie miała korkociągu. Zaczęła uderzać butelką o sedes, żeby utrącić szyjkę. Weszli lekarze i powiedzieli, żeby tego nie robiła, że dadzą jej korkociąg. Otworzyli jej butelkę i nalali szklanę. Wypiła na oczach komisji i jednomyślnie zakwalifikowali ją na leczenie.
Kiedy Wychodziliśmy, Czubek zasunął Jance radiomagnetofon. Po godzinie, przyszła do Czubka, po odbiór skradzionego sprzętu. Zaczęliśmy pić we trójkę, ale w krótce poczułem się senny i poszedłem spać. W nocy, obudził mnie Czubek i zawołał do siebie. Janka spała pijana i była ubrana tylko w samo body.
- Nie wiesz jak to się zdejmuje? – zapytał Czubek
- Chcesz ją wyruchać? – spytałem
- A jak! Ha! Ha! Ha! – zaśmiał się gargantuicznie
Też nie wiedziałem jak się to zdejmuje. Wziąłem nożyczki i przeciąłem ramiączka, ale i tak nie dało się tego zdjąć. Dodatkowo, Janka się obudziła i zaczęła protestować, więc dałem sobie spokój i poszedłem spać.
Rano, Geisler znalazł ją ubraną w same body z przeciętymi ramiączkami. Leżała na korytarzu pijana i płakała. Zadzwonił po policję. Janka zeznała, że okradliśmy ją z Czubkiem i próbowaliśmy zgwałcić.
Rano, Czubek odniósł jej ten nieszczęsny radiomagnetofon, ale po paru dniach dostaliśmy wezwanie w sprawie o gwałt.
Data wezwania przypadała akurat na dzień, w którym odbywała się, coroczna, organizowana przez Socialamt, wycieczka statkiem na Helgoland, malowniczą wyspę na Morzu Północnym.
Pofatygowałem się ( oczywiście nietrzeźwy ) na komisariat i oznajmiłem, że nie będę mógł przyjść w wyznaczonym terminie, z powodu wspomnianej wyżej wycieczki.
- To wycieczka jest dla pana ważniejsza od wezwania na policję!? – zdziwił się dyżurny.
- Tak, bo ja nie mam żadnej sprawy do policji, tylko policja ma sprawę do mnie – odparłem.
Nie dostałem już więcej żadnego wezwania w tej sprawie.
Kiedy statek przepływał blisko wyspy widziałem coś dziwnego. Niewielką plażę, na której kłębiło się około 100 ciał młodych kobiet i mężczyzn. Co było ciekawe, to to, że wszyscy byli wyjątkowo zgrabni i urodziwi, a ich stroje kąpielowe kolorowe i najwyższej jakości. Wyglądało to jak jakiś nieoficjalny treffpunkt dla najlepszych towarów i menów z Północnych Niemiec, w celu kojarzenia się wzajemnego tychże.
Sklepiki wolnocłowe na Helgolandzie, w ogóle nie były przygotowane na istnienie złodziei, jak papugi Kakapo nie były przygotowane na istnienie drapieżnych ssaków. Na przykład, papierosy kradło się w ten sposób, że brało się kilka sztang pod pachę i stawało w kolejce. Po chwili, rozmyślało się i wychodziło ze sklepiku i nikt już nie mógł powiedzieć czy papierosy pod pachą są z tego sklepu, czy były kupione wcześniej w innym. Chodziłem po tych sklepikach z Czubkiem i widziałem tylko jak kartony fajek znikają z regałów. W pewnym momencie zobaczyłem, że „wciągnął” też kilka wielkich batonów Toblerone. Jeden ze sklepów chełpił się tym, że ma wszystkie gatunki papierosów z całego świata. Czubek zapytał czy są Carmeny. Właściciel najpierw zbladł, potem poczerwieniał na twarzy. Długo szukał na półkach i po szufladach, ale w końcu skapitulował i powiedział, że nie ma. 
Mieliśmy już tyle szlugów, że potrzebowaliśmy nowej torby. Znaleźliśmy jakiś kameralny sklepik w bocznej uliczce. Na szybie wystawowej wisiały turystyczne torby. Wszedłem do środka i zacząłem grzebać w jakimś towarze. Sprzedawczyni zaczęła się na mnie gapić, a ja na nią. Widziałem jak za jej plecami Czubek odczepia i zabiera torbę. Wyszedłem ze sklepu. Czubek szedł ulicą i wyrzucał z torby papiery którymi była wypchana.
Kiedy wracaliśmy na statek okazało się, że jest odprawa celna. Oczywiście miałem tego pecha, że to mnie wytypowano do kontroli. Naturalnie miałem kilka razy więcej wódki i papierosów niż było dozwolone. Byłem w szoku. Na pytania celników, dlaczego mam tak dużo towaru i czemu nie zgłosiłem tego do oclenia, odpowiadałem tylko …
- Ich weiss es nicht.
Już dali mi jakieś formularze do wypełnienia. Już pogodziłem się z tym, że tyle dobra przepadnie, gdy wtem, usłyszałem jakieś krzyki na korytarzu. To Czubek z Chłopakami przybyli mi z odsieczą. Zaczęli się wykłócać, że to ich wódka i papierosy, a celnicy szybko na to przystali. Byłem uratowany!   
Na statku, w drodze powrotnej, odbyła się huczna impreza. Wszyscy szczęśliwi z udanych łowów, siedzieliśmy w przy stole w restauracji i piliśmy dopiero co ukradzioną wódkę. Niemcy siedzący przy sąsiednich stolikach uśmiechali się do nas przyjaźnie. Czubek, dał nawet jednemu chłopcu trzy niezwykle duże batony Tublerone. Dzieciak był przeszczęśliwy.
- Czterej Pancerni też tak robili – powiedział Czubek.
Kiedy już oficjalnie postawiliśmy wódkę na stole, przyszedł kelner i powiedział, że kiedy widzi jednym okiem, to jest ok, ale jeśli widzi obydwoma oczami to już jest niedobrze.
- W Niemczech jest wolność – powiedziałem wtedy – można robić co się chce.
Na te słowa, Niemcy wokoło zaczęli się cieszyć i bić brawo.
Upiliśmy się na tym statku okropnie. Stukaliśmy się szklankami z wódką i śpiewaliśmy jak na Krzyżakach …
- Tandaradei!!! Tandaradei!!!
Z tej wycieczki, wszyscy poprzywozili sobie różne ekskluzywne, niespotykane alkohole. Aż szkoda było je tak po prostu wypić. Każdy mówił, że wyśle do Polski. Wkrótce jednak, Niemcy z Cuxhaven byli świadkami osobliwego obrazka. W parku siedziało kilku nietrzeźwych azylantów z Polski, a przed nimi stała bateria butelek wyszukanych, luksusowych alkoholi. 
Ja przywiozłem sobie, między innymi, trunek który podpalało się najpierw w kieliszku, by po chwili zdmuchnąć płomień i wypić. Był to specjał Wschodnio Fryzyjski w postaci słodkiej, ziołowej wódki o mocy 65%. Rozgrzana górna warstwa, odurzała najpierw swym aromatem, by po chwili orzeźwić i ukoić zmysły, chłodną i smaczną dolną częścią.
Dostałem wezwanie na rozprawę azylową. Wiedziałem, że rozrzucanie ulotek i uchylanie się od służby wojskowej nie będzie już podstawą do otrzymania azylu. Powiedziałem, że byłem szpiegiem i pracowałem dla wywiadu jednego z państw zachodnich.
- Ale, z pana życiorysem i z pana wykształceniem, byłby pan ostatnią osobą, którą jakikolwiek wywiad chciałby zwerbować – powiedziała urzędniczka.
- Możliwe – odparłem – znałem jednak osobę, mojego bliskiego kuzyna, którą wywiad był mocno zainteresowany.
Tu, podałem nazwisko i imię tej osoby, wykorzystując przypadkową zbieżność nazwisk.
Nie robiłem sobie jednak wielkich nadziei. W Polsce odbyły się już pierwsze demokratyczne wybory. Wszyscy dostawali odmowne decyzje azylowe.
Poświęciłem się do reszty złodziejstwu. Byłem Asasynem.
Potrafiłem wynosić ze sklepów po trzy Ballantines’y naraz, wywozić ( na dolnej półce wózka ) widea i odtwarzacze CD. Wyjeżdżałem ze sklepów ( pod prąd ) wózkami pełnymi zakupów. Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych.
Niektórych numerów nie dało się zrobić bez czyjejś pomocy i tu pojawiał się pewien problem.
ZAWIŚĆ
Rozumiem, że można zazdrościć sąsiadowi nowego auta, czy coś w tym stylu, ale w RFN mieszkałem w czterech miastach i spotykałem tam ludzi, których nigdy przedtem nie znałem i za parę miesięcy mieliśmy się rozstać na zawsze, a i tak, zawsze, pojawiała się zawiść.
Zawistnik nigdy nie pomógł drugiemu, bo nie mógł znieść, że ktoś będzie miał z tego pożytek.
Tylko bardzo młodzi ludzie (18l), byli na tyle nie zepsuci, że można było z nimi współpracować.
Raz, upatrzyłem sobie pewną piękną skórzaną kurtkę w Woolworth’cie. Trudność polegała na tym, że pracował tam bardzo dobry detektyw sklepowy. W momencie pojawiał się przy człowieku. Postanowiłem jednak nie odpuścić. W tym celu, poprosiłem o pomoc Dżumowatą. Kurtki te, były dodatkowo zabezpieczone łańcuszkiem przeprowadzonym przez pętelki do wieszania. Jeśli ktoś chciał przymierzyć, musiał poprosić obsługę o rozpięcie łańcuszka. Plan był taki: żyletką odpruwam pętelkę, zdejmę skórę z wieszaka i zwijam. Dżumowata podchodzi i wkłada ją sobie pod kurtkę. Będzie wyglądało jakby była w ciąży. Następnie, ruszamy oboje do bramki wejściowej. Był tam kołowrotek, który można było odchylić. Odsuwam go i Aneta wychodzi, a ja ją ubezpieczam. Gdyby agent chciał ją zatrzymać, miała się wyrywać i krzyczeć, wtedy zrobiłbym awanturę, że szarpie kobietę w ciąży i umożliwiłbym jej ucieczkę.
- Ambitny plan, ukraść skórę z Woolworth’u – z ironią w głosie powiedział Dżuma słuchając naszych narad.
Jednak, wszystko poszło jak po maśle. Dałem Dżumowatej 50 Marek i stałem się szczęśliwym posiadaczem zajebistej skórzanej kurtki za ponad 200 DM.
Wyjeżdżanie z marketu wózkiem pełnym towaru, to był mój najbardziej popisowy, brawurowy numer. W Mini Mallu była taka możliwość. Pomagał mi w tym Młody Czubek. Młody Czubek to był taki sam czubek jak stary, tylko, że był młody (18l).  Musiał on tylko, w odpowiednim momencie, otworzyć mi dwuskrzydłową, działającą na fotokomórkę, bramkę wejściową, której nikt nie pilnował.
Młody Czubek mieszkał w Concordii z Niemką ( ładną dziewczyną ), która, dla niego, uciekła od męża. Podobno facet pociął jej wszystkie ubrania z zemsty. Kiedy wracaliśmy obładowani torbami, pełnymi wszelkiego dobra, dziewczyna przecierała oczy ze zdziwienia …
- Alles ohne zettel ??? Alles ohne Pfennig??? (niem. Wszystko bez paragonu??? Wszystko bez jednego grosza???
Do Polski szły paczki na bogato. Wink
Nie obyło się jednak bez kłopotów. Geisler strasznie się na mnie uwziął. Ciągle przylatywał do mnie z jakimiś pretensjami. Zarzucił mi na przykład, że rzuciłem z okna butelkę oleju na kostkę sąsiadów. Krzyczał, że będzie musiał zapłacić 1400 Marek. Tłumaczyłem, że rozprysk oleju wskazuje, iż butelka nadleciała z innego kierunku. Pokazywałem swój olej w lodówce, ale on nie słuchał. Powiedział, że tamci mają film jak rzucam tą butelką.
Innym razem, opierdolił mnie nawet, że całą noc grałem na gitarze i śpiewałem, jak ja w życiu gitary w rękach nie miałem i nie umiem śpiewać. Ale jak udowodnić, że nie umie się grać na gitarze ani śpiewać?
Okazało się, że to koledzy robią sobie jaja i co by się nie działo mówią Geislerowi, że to ja zrobiłem.
Na trzecim piętrze, na korytarzu wisiał na ścianie aparat telefoniczny, nie można było z niego dzwonić, ale można było odbierać rozmowy. Jednej nocy Kudłak, po pijaku, roztrzaskał go o podłogę. Nazajutrz, byłem akurat w kiblu i słyszałem jak ktoś pytał Kudłaka, kto rozjebał telefon.
- Franek – odpowiedział tamten ze śmiechem.
Nawet Kudłak, mój najlepszy kolega w Concordii mnie podsrywał. Obraziłem się o to na niego.
Czubek tęsknił za swoją dziewczyną i nocami, na cały regulator puszczał na swojej wieży, albo Stop! Sami Brown, albo Eternal Flame The Bangles. Wszyscy mieli o to do niego pretensje, ale ja uwielbiałem te utwory i z przyjemnością ich słuchałem do snu.
Pewnego wieczoru, przybyła czubkowi jeszcze jedna szrama na twarzy. Buczał on do właściciela dyskoteki i ktoś zajebał mu szklaną popielniczką prosto w dziób.
Parę dni po tym zdarzeniu, wracałem z nim skądś wieczorem. W pewnym momencie, kazał mi chwilę zaczekać i gdzieś poleciał.
- Aż się gorący zrobił – powiedział kiedy wrócił.
Okazało się, że kluczem od mieszkania porysował całą brykę temu szefowi dyskoteki.
Nie wiem dlaczego Chłopaki tak nie lubili Smolenia. Jednej nocy, włamali mu się do samochodu i nasrali w środku. Dodatkowo, owinęli auto papierem toaletowym.
W odpowiedzi, kilka dni później, Smoleń poprzebijał wszystkie opony w Audi Brodacza.
Dżumowata kopnęła wreszcie Dżumę w dupę i znalazła sobie chłopaka w swoim wieku.
- A to kurwa. Przez kurwę, straciłbym żonę i dziecko – pomstował Dżuma.
Geisler powiesił nowy telefon, ale za kilka dni sam go zdjął. Okazało się, że ktoś wymyślił sposób jak dzwonić za darmo, do Polski. Spryciarz ów, najpierw dzwonił z budki na pocztę i zamawiał rozmowę na koszt Concordiowego numeru. Potem wracał do hotelu i czekał na połączenie.
Kazik poznał na jakimś dancingu Niemkę. Była możliwa, ale starszawa, milfa jak byście ją nazwali, albo ohne TUV, jak mawiali Niemcy.
- Kaziu, Kaziu, Kaziu, zakochaj się – żartowaliśmy i to wykrakaliśmy.
Kobieta ta zaprosiła go kilka razy do siebie, a potem nie chciała już się z nim spotykać. Tymczasem, facet się zakochał. Aż trudno było uwierzyć, że taki kozak, scyzoryk z Kielc, tak się rozklepał. Jeździł jak oszalały po nocy na rowerze, aż uderzył centralnie i rozkwasił sobie ryj o latarnię.
Był naprawdę w głębokiej depresji. Dużo z nim rozmawiałem i pocieszałem go, bo sam miałem jeszcze świeżo w pamięci traumę jaką w związku z zauroczeniem przeszedłem.
- Nie wiedziałem Franek, że taki dobry kolega z ciebie – powiedział Kazik.
Poszliśmy na dyskotekę. Przed budynkiem stała grupka Turasów. Jeden z nich podszedł do Dżumy i kopnął go w brzuch. Dżuma miał pod dżinsową bluza schowanego Johnny Walker’a. Turek trafił prosto w butelkę, która wyleciała zza pazuchy i się rozbiła. Wtedy byłem świadkiem chyba czegoś najdziwniejszego ze wszystkiego co widziałem będąc w Niemczech. Ten strachliwy i tchórzliwy Dżuma, ujrzawszy potłuczoną butelkę, wpadł w nieopisany szał. Chwycił nieszczęsnego turasa za gardło i zaczął okładać go pięściami, z wierzchu i spod spodu, dotąd, aż się zmęczył. Tamten, nawet się nie bronił. Spojrzałem na pozostałych saracenów, ale oni zachowywali się tak jakby w ogóle nic się nie działo. Było to wszystko bardzo dziwne.
Podczas całego mojego pobytu w Niemczech, ukradłem około 36 rowerów. Kilka sprzedałem, kilka wysłałem do Polski, kilka zatłukłem na śmierć. Raz na przykład, jechałem sobie fajnym turystycznym rowerem, gdy na drodze zobaczyłem leżącą gałąź. Zamiast ją ominąć, przejechałem po niej i wkręciła mi się ona w przerzutki, aż się coś urwało. Niewiele myśląc cisnąłem rower do rowu i poszedłem dalej. Wieczorem, miałem już nowy pojazd. Miałem nawet tandem. Super się nim szalało po oszronionych chodnikach w zimowe poranki. Pozostałe jednoślady, mi z kolei ukradziono. Irańczycy i Pakistańczycy, bali się kraść Niemcom, ale kradli za to Polakom, bo wiedzieli, że Polak nie pójdzie na policję.
Jednego razu, wracając ze sklepu, zauważyłem ładną kolarzówkę, opartą o ścianę budynku. Wieczorem poszedłem zobaczyć, czy jeszcze stoi. Stała, ale w momencie gdy ją chwyciłem, na parkingu, usłyszałem rechot samochodowego rozrusznika. Kiedy już posiadłem jakąś zdobycz w swoje szpony, to jej już nie wypuszczałem. Wskoczyłem na rower i zacząłem uciekać. Zanim tajemniczy samochód wyjechał z parkingu, zyskałem kilka sekund przewagi. W dzieciństwie, moją ogromną pasją było kolarstwo. Co roku emocjonowałem się, Wyścigiem Pokoju, sukcesami Ryszarda Szurkowskiego i Stanisława Szozdy. Na komunię, dostałem młodzieżową pół kolarzówkę. Od prawdziwej różniła się tylko tym, że nie miała przerzutek. Była to jedna z niewielu chwil w moim dzieciństwie, kiedy miałem coś lepszego niż pozostali koledzy. Pędziłem środkiem ulicy, niczym Ryszard Szurkowski podczas samotnej ucieczki, w pamiętnym etapie do Karlowych Warów.
- Mknie jak szyszka spadająca z drzewa! – wołał do mikrofonu Bohdan Tomaszewski relacjonujący wyścig z pokładu śmigłowca.
Słyszałem jak samochód przyśpiesza. Włączył długie światła. Zbliżało się skrzyżowanie. Złożyłem się w zakręt, jak Stanisław Szozda wchodził zawsze w zakręty przed tunelem prowadzącym na bieżnię stadionu.
- Wygrywał ten, kto nie bał się jechać na pełnej prędkości. – mawiał
Za rogiem, zobaczyłem stojącą na parkingu ciężarówkę. Skryłem się za nią w ostatniej chwili. Moi prześladowcy przemknęli obok mnie i pojechali prosto. Zostawiłem rower i pośpiesznie oddaliłem się w przeciwnym kierunku.
Byłem roztrzęsiony i bałem się iść sam po ten rower. Czubek po niego poszedł. Nie chciałem mieć trefnego towaru i sprzedałem kolarzówkę Młodemu. Była piękna. Młody rozebrał ją na części, spiłował numer ramy i przemalował sprayem.
Zdaje się, że ukradłem rower wystawiony przez policję na wabia.
Tymczasem, moja kariera w Concordii dobiegała już końca.
Kupiłem sobie pistolet hukowy. Rano, kiedy męczył mnie kac, bardzo przeszkadzał mi przeraźliwy śpiew ptaków za oknem. Okna nie mogłem zamknąć, bo było gorąco, ale kilka strzałów z pistoletu uciszało ptaki na parę minut.
Oczywiście, komuś się to nie podobało. Przyszedł Geisler i zarekwirował mi broń. Następnego dnia powiedział, żebym się spakował, bo zostaję przeniesiony do innego ośrodka w innej miejscowości. Nawet nie protestowałem, bo pomyślałem, że może to i lepiej, że będzie to szansa dla mnie, na zmianę stylu życia. Oprócz mnie, Geisler wyrzucił z Concordii również Starego Czubka.

Pierwsze co mnie uderzyło w nowym miejscu to była cisza. Nie słyszałem ciszy od kilku miesięcy. Ottersberg, bo tak nazywał się mój nowy standort, był wsią, z dwoma tylko dużymi sklepami. W domu w którym mnie zakwaterowano, mieszkały jeszcze młode małżeństwa techników dentystycznych, oczekujących na emigrację do Kanady.
Postanowiłem o siebie zadbać. Zamiast alkoholu, zacząłem kraść zdrowe jedzenie, owoce, a nawet napoje izotoniczne.
Niestety, w jednym ze sklepów szybko mnie przyfilowali. Już prowadzili mnie do biura, lecz raptem udało mi się im wywinąć i zbiec. Pamiętam, że uciekałem przez jakieś pastwiska, a krowy które się tam pasły, zaczęły mnie gonić. Na koniec, pośliznąłem się i wpadłem w druty elektrycznego pastucha.
Jeden sklep musiałem sobie zostawić, żeby mieć gdzie robić zakupy. Zdobyłem rower i zacząłem jeździć po okolicy.
W pobliskim Posthausen, odkryłem prawdziwą żyłę złota. Istne Eldorado. Gigantyczne centrum handlowe, o 120 000 m kw. powierzchni sprzedaży, z ponad 5000 miejsc do parkowania, Dodenchof, „ Die einkauf stadt, die alles hat! ”.
Historia powstania tej handlowej metropolii, sięga 1910 roku i od tamtego czasu, wciąż pozostaje ona w rękach jednej i tej samej rodziny. Strategiczne położenie, tuż przy skrzyżowaniu autostrad 1 i 27, w pobliżu dwóch gigantycznych miast, Hamburga i Bremy, przyczyniło do ogromnego sukcesu tej inwestycji.
W jednym tylko budynku, okazałym, czteropiętrowym domu mody, nieprawdopodobnie ogromny wybór i różnorodność marek mógł przyprawić o zawrót głowy. Do tego żadnych zabezpieczeń i zero nadzoru. Tam nie tylko można było kraść, tam można było rabować. W przymierzalni zakładałem na siebie po kilka swetrów i kilka par spodni na raz. Zakładałem nawet garnitury. Do toreb reklamowych wkładałem zajebiście drogie, cudownie pachnące, skórzane kurtki. Chowałem łupy w łanie kukurydzy i wracałem ponownie i tak, po pięć razy w ciągu dnia. Kiedy wracałem do domu, obwieszony torbami z łupami wartości kilku tysięcy Marek, śpiewałem sobie do melodii Eternal Flame The Bangles …
- Erefen to piękny kraj, tutaj wszystko jest naj …
W złodziejstwie jednak, istnieją dwa niebezpieczeństwa, którym ulega się niepostrzeżenie, a prowadzą one nieuchronnie do katastrofy.
Pierwsze, to lekceważenie sygnałów ostrzegawczych. Na początku wiadomo, że na złodzieju czapka gore, ale jeśli chce się kraść, to trzeba przestać się bać. Trzeba nauczyć się ignorować wszelkie excusy. Niestety, kiedy nas już naprawdę namierzą dalej ignorujemy wszystkie sygnały ostrzegawcze.
Druga rzecz to uzależnienie. Nie zdając sobie sprawy, uzależniamy się od adrenaliny towarzyszącej jumaniu i od endorfin zalewających mózg po udanej akcji. Doszło do tego, że dzień bez zajebania za przynajmniej 2000 Marek, był dla mnie dniem straconym i choć rozum ostrzegał, nie mogłem już przestać.
W końcu mnie złapali.
Mojej Mamie, która przeżyła okupację hitlerowską, pękłoby serce gdyby zobaczyła jak policjanci krzyczą na mnie po niemiecku.
- Ile ma pan już spraw za kradzieże? – zapytał jeden.
- Żadnej – odparłem – pierwszy raz mam do czynienia z policją.
- Taaak? – powiedział i wziął telefon do ręki.
Gdzieś zadzwonił i podał moje imię i nazwisko. Nagle, oczy zrobiły mu się okrągłe jak monety 5 Markowe.
- Was?! Kosename Frankenstein?! ( Co?! Psełdonim Frankensztajn?! )
- Was?! Vergewaltigung?! ( Co?! Gwałt?! )

Jeśli zainteresowały Was dalsze przygody uchodźców: Dżumy, Kudłaka, Czubka i Frankiesztajna napiszcie. Będzie trzecia część. Wink

Odpowiedzi

Jak zawsze genialne, czekamy

Jak zawsze genialne, czekamy na część trzecią Smile

Świetne, szczególnie o

Świetne, szczególnie o rowerach. Znam te kuwahare i znam się na tych starszych rowerach i wiem co to był za cymes. Ciekawe czy pamiętasz te 30 sztuk Wink
Czekam na 3 cześć Smile

Portret użytkownika Underground

Prosimy o kolejną część, a

Prosimy o kolejną część, a jakże! Smile

To mi się będzie śniło po

To mi się będzie śniło po nocach.

Portret użytkownika Konstanty

Wow, system rozjebany.

Wow, system rozjebany. Przymierzałem się kilka dni bo długi tekst, ale było warto.