Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

Uchodźcy cz. 3. "Początki"

Portret użytkownika Stary Cap

Był wczesny poranek 20 Września 1988 roku. Pociąg jechał leniwie przez terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Gdzieniegdzie, stały w kłębach dymu Trabanty. Miałem 25 lat i jechałem w nieznane, na spotkanie przygodzie.
Kiedy wjechaliśmy na stację w Berlinie Wschodnim, poczułem nagle, jakbym znalazł się na planie jakiegoś filmu Stevena Spielberga. Zza okien dobiegało, ujadanie psów i pokrzykiwania w języku niemieckim, a po peronie kręciły się enerdowskie sołdaty, w dziwacznych, obleśnych, będących skrzyżowaniem hitlerowskich z sowieckimi, mundurach. Szczególnie baby w tych przaśnych kiecach i walonkach wyglądały tragicznie. Lustrami na kiju sprawdzali podwozie, rozkręcali dachy, wszędzie kazali węszyć psom.
- Aufstehen!!! – wydarła się jedna, kiedy weszli do naszego przedziału. Ktoś powiedział, że trzeba wstać. Poprzewracali siedzenia i poszli.
Szukali swoich obywateli, którzy chcieliby przedostać się na drugą stronę.
Pociąg ruszył i wkrótce naszym oczom ukazał się Mur Berliński, a właściwie pole zasieków, wieży wartowniczych i ziemi niczyjej. Wyglądało to, jak granica między Północną a Południową Koreą. Nagle w dole, ujrzeliśmy Berlin Zachodni. Kawalkady pędzących aut i piękne, kolorowe kamienice, każda ładnie pomalowana i zadbana. Szok. Inny, kolorowy świat.
Kiedy w mieście Braunschweig wysiadłem z pociągu, nie wiedziałem na co mam patrzeć. Chodniki, wystawy sklepowe, piękne samochody. Rowerzyści na mnie dzwonili, bo szedłem środkiem ścieżki rowerowej. Na witrynie jakiegoś sklepu zobaczyłem porcelanową pumę za 500 marek.
- Kto to kupi za tyle pieniędzy!? – pomyślałem.
Wszedłem do jakiegoś marketu i byłem w szoku.
- Jak ci ludzie rozeznają się, co jest co, w takiej ilości towaru!?
Miasto przypominało Warszawę, były wysokie domy, światła i tramwaje, ale największą różnicą było to, że wszędzie, całe partery budynków były wykorzystane na sklepy, bary, biura podróży itp. Co krok to jakiś salon samochodowy: Hondy, Toyoty, Suzuki.
- Jak im się to opłaca – pomyślałem – u nas jest jeden Polmozbyt, a i tak państwo do niego dokłada.
Z licznych mijanych przeze mnie geszeftów dobiegały kuszące zapachy, kebabów, gyrosów, jakichś kandyzowanych słodyczy. Na wystawie jednego sklepu rybnego zobaczyłem, leżącego w kostkach lodu, prawdziwego rekina. Wszystkie witryny były niewiarygodnie czyste.
- Kto to wszystko myje!? – pomyślałem.
Przed wyjazdem, słyszałem przypadek niejakiego Puzona, który wyjechał do Austrii z zamiarem tam pozostania, ale ostatecznie pochodził trochę po dworcu i wrócił z powrotem do Polski. Ja, nie mogłem sobie na coś takiego pozwolić, choć w pierwszej chwili, też miałem na to ochotę. Znalazłem się w kraju w którym nie znałem nikogo, nie znalem języka, nie mogłem się jednak cofnąć. Musiałem zostać tu, bez względu na wszystko. Zastanawiałem się tylko, co mnie teraz czeka, jaki los zgotowało mi przeznaczenie.
Miałem plecak i torbę wypchane jedzeniem, wódką, konserwami, słoikami z dżemem, a nawet z miodem. Ich ciężar zaczął dawać mi się we znaki. Rzemienie wrzynały mi się w ramiona, a torba wyrywała rękę ze stawu. Zastanawiałem się, czy nie zacznę pozbywać się tego balastu, tak jak pewni poszukiwacze złota na Alasce zaczęli wyrzucać bezcenny kruszec, kiedy zorientowali się, że inaczej nie dotrą żywi do cywilizacji.
Nagle, kiedy akurat przechodziłem przez ulicę, usłyszałem znajome słowo:
- Kurwa!
Zacząłem rozglądać się, kto to mógł powiedzieć. Zobaczyłem grupkę mężczyzn, mogli to być Polacy. Zielone światło dla pieszych, w Niemczech, nie paliło się jednak tak długo jak w Polsce, że można było spokojnie przejść kilka razy przez ulicę. Zapalało się tylko na chwilkę i tylko do połowy ulicy, potem ruszała rzeka samochodów i trzeba było długo czekać, aż znowu będzie zielone. Wyciągałem szyję aby nie stracić z oczu tych mężczyzn. W końcu, udało mi się ich dogonić.
- Przepraszam, czy panowie są Polakami? – zapytałem.
Tak, byli to Polacy i okazało się później, że w tym prawie ćwierć milionowym mieście, spotkałem przypadkiem, tak naprawdę chyba jedynych ludzi, którzy mogli mi wtedy, w mojej sytuacji, realnie pomóc.
Byli nimi Dżuma, oraz pewien sympatyczny grubasek o wyglądzie Zenka Martyniuka. Też starali się złożyć wnioski o azyl. Towarzyszyli im pochodzeniowiec Seba i Harry Scherwatzki, starszy mężczyzna o twarzy alkoholika, który był pochodzącym z Gdańska Niemcem i służył jako tłumacz.
Zapewne, widząc moje bagaże, wypchane wszelkim dobrem z Polski, chętnie zaoferowali się mną zaopiekować.
Powiedzieli, że w Niemczech, nikt nie może nie mieć gdzie spać i że trzeba iść na policję po skierowanie do ośrodka dla obdachlose (bez dachu nad głową), na Madamenweg w którym oni też zamieszkują.
Policjanci jednak, zaczęli strugać głąba i wysyłać nas od Annasza do Kajfasza. Do obozu dla uchodźców, gdzie bez papierów z Ordnungsamtu, nie chciano mnie przyjąć, kierowali nas dwa razy. Nowi koledzy ofiarnie nosili plecak i torbę, bo sam kompletnie już nie dałbym rady.
Dopiero wieczorem gliniarze dali za wygraną i wypisali skierowanie o które nam chodziło. Udaliśmy się na peryferie miasta, gdzie znajdował się ów ośrodek. Nie wyglądało to jak noclegownie dla bezdomnych w Polsce, które przypominają raczej przepełnione więzienia w Ameryce Południowej. Przypominało mi to raczej nasze TBS-y. Każdy miał tam swój pokój i tylko kuchnia i łazienka były wspólne. Mieszkali tam Niemieccy emeryci alkoholicy, jakieś dysfunkcyjne rodziny, samotne niezaradne życiowo osoby i Polacy pracujący na czarno.
Co ważne, nikt nikomu nie bronił tam spożywania alkoholu.
W podzięce za pomoc, poczęstowałem chłopaków przywiezioną z Polski wódką, swojską kiełbasą i polskimi Marlboro.
Po imprezie, zapytałem Zenka Martyniuka, czy to prawda, co pisał mi kolega ze Szwecji, że na zachodzie można o każdej porze dnia i nocy kupić piwo. Zenek potwierdził prawdziwość tych słów i powiedział, że najlepiej przekonać się o tym osobiście i pójść z nim do miasta.
Po drodze, opowiedziałem mu autentyczną anegdotę jaką przeżyłem w PRL-u. Pewnego ranka, będąc na potwornym kacu, znalazłem się na jakiejś wichurze daleko od miasta. Pracowałem tam na budowie. Był tam sklep GS-u i na przerwie podreptałem ku niemu pośpiesznie z wielką nadzieją.
- Czy jest piwo? – zapytałem
- Nie. Ale będzie – odparła ekspedientka.
- Kiedy? – spytałem, bo pomyślałem, że może za godzinę, albo dwie.
- W czwartek – padła odpowiedź, a to był dopiero poniedziałek.
Kiedy dotarliśmy do tętniącego nocnym życiem centrum, na własne oczy przekonałem się, że na zachodzie, nawet w środku nocy, można spokojnie kupić i wypić piwo. Na ulicach widziałem dużo bawiącej się młodzieży, w niezwykle modnych wtedy kowbojkach.
Zenek zaprowadził mnie do jeszcze jednego miejsca. Nosiło ono nazwę Puff. Była to dyskretna uliczka z nieco przyciemnionym oświetleniem. Po obu stronach ciągnęły się przeszklone witryny, a w nich na leżakach lub fotelach eksponowały swe ciała roznegliżowane, półnagie kobiety o przeróżnym wieku, tuszy i typie urody. Była nawet, kusząca uśmiechem, niezwykle piękna mulatka. Pochodziła z Kuby, jak twierdził Zenek. Moją uwagę przykuła pewna młoda dziewczyna która siedząc na krześle czytała książkę. Zenek powiedział, że niektóre studentki zarabiają w ten sposób na naukę. Podeszliśmy i Zenek zapytał jej ile chce za seks ze mną. Wzruszyła ramionami i powiedziała, że 60 marek. Miałem przy sobie 200 marek, ale zaczęły ogarniać mnie wątpliwości. Odczułem dosadnie jak ważna w tych sprawach jest niedostępność. Normalnie, za taką piękną, młodą dziewczynę byłbym w stanie oddać życie. Byłbym gotów pojąć taką za żonę i pracować bez wytchnienia, do końca życia, aby utrzymać ją i dzieci które urodzi. Jednak teraz, kiedy za jedyne 60 marek mogłem ją posiąść w każdej chwili, seks z nią nagle drastycznie stracił na atrakcyjności.
- Pewnie zaraz się spuszczę, a 60 marek przepadnie bezpowrotnie – pomyślałem
Wróciliśmy do domu.
Żeby zniechęcić Polaków do składania wniosków o azyl, w Ordnungsamcie, wymyślali masę problemów. Kazali wypełniać (po niemiecku) skomplikowane formularze, żądali przyjścia z własnym tłumaczem, dostarczenia na piśmie i w języku niemieckim, powodów dla których chce się uzyskać azyl.
W kolejce przede mną byli Zenek i Dżuma, a dodatkowo Seba chciał przedtem załatwić jeszcze inne pieniądze, Begrusungsgeld. Powitalne, które otrzymywał każdy przybysz z Europy Wschodniej pod warunkiem że jakiś Niemiec go u siebie zamelduje. Seba zameldował u siebie (w ośrodku dla bezdomnych), Zenka i Dżumę, ale urzędnik się w końcu wkurwił i mnie już nie chciał zameldować.
Załatwianie wniosków o azyl szło niezwykle opieszale, ale za to alkohol piło się codziennie i to od rana. Szczególnie cenione były wódki o rosyjsko brzmiącej nazwie: Zaranoff, Fiodoroff, Gorbatschow, w stylizowanych na cerkiewne kopuły butelkach. Braunszwaig był też areną zmagań dwóch wiodących tam browarów: Wolters Pilsener i Feldschloschen. Moi znajomi byli zwolennikami tego pierwszego. Widziałem nawet taki mural, na którym osioł pije z wiadra z napisem Wolters Pilsener, a sika do wiadra z napisem Feldschloschen.
Zauważyłem, że tutaj nigdy nie rzygam po wódce. Padałem po prostu i budziłem się rano jak gdyby nigdy nic. Było to zapewne spowodowane doskonałą jakością tutejszych trunków, ale poza tym, przepełniała mnie ogólnie euforia i szczęście z powodu bycia na Zachodzie, a nie jak do tej pory, zgryzota życia w komunizmie. Może to dlatego.
Byłem najmłodszy z towarzystwa i mnie zazwyczaj wysyłano po piwo.
- Ein kontener bier, bitte – powtarzałem zawsze.
Po jakimś czasie słyszałem że, nadali mi w sklepie ksywkę „Konti.”
Raz, poszedłem po piwo późną nocą i kompletnie pijany. Kartonowy kontener mi się rozjebał i butelki zaczęły wypadać.
- Puf! Puf! – rozbijały się o chodnik.
Próbowałem je ratować, bo za komuny, zbić alkohol to była straszna hańba, ale…
- Puf! Puf! – rozbijały się następne.
Kręgi białej piany rozkwitały mi pod nogami niczym fale uderzeniowe wybuchów w trakcie bombardowania Wietnamskiej dżungli przez Amerykańskie bombowce strategiczne B 52.
Dalej już, film mi się urwał.
Podobno jednak, dotarłem do kolegów, tylko bardzo długo mnie nie było. Nawet, jakimś cudem, doniosłem 6 z 10 piw w porwanym kartonie.
Podziwialiśmy z Dżumą, że samochody na ulicach Niemiec wyglądają, w porównaniu do tego co jeździło u nas, jak prawdziwe bolidy i w ogóle nie czuć spalin.
Moją uwagę przykuwało też to co latało w powietrzu. Zupełnie coś innego niż w Polsce.
Często widywałem legendarne amerykańskie Śmigłowce Bell (Huey) UH1, albo Boeing CH-47 Chinook, które znałem dotąd tylko z filmów: Czas Apokalipsy i Pluton. Widziałem myśliwce Phantom, F16, Alfajet i inne, które zawsze niespodziewanie przewalały się nad głowami z hukiem, ćwicząc tak zwane Tieffluge, aby uniknąć rakiet przeciwlotniczych Układu Warszawskiego. Raz widziałem nawet tańczący na niebie słynny szturmowy Fairchild (Warthog) A10 Thunderbold II.
Innego zaś razu, Dżumę zaatakowała zwykła osa.
- Gorzko! Gorzko! – zaczął wołać, żeby ją odpędzić.
- Ty mów do niej po niemiecku – powiedziałem - bo po polsku, to ona nie rozumie.
Uśmialiśmy się serdecznie.
Jedzeniem, które przywiozłem z Polski, chętnie dzieliłem się z Dżumą i Zenkiem. Powoli, skwapliwie wyjedli mi wszystkie zapasy. Mieli się odwdzięczyć, kiedy dostaną socjal (po około 450 marek).
Tymczasem Zenek w ogóle nie dostał pieniędzy do ręki, tylko skierowanie do ośrodka dla młodzieży z całodziennym wyżywieniem. Dżuma, kiedy dostał pieniądze, nagle się na mnie obraził, z jakiegoś błahego powodu, a po miesiącu i on wylądował w tym ośrodku dla młodzieży. Raz nawet, odwiedziliśmy ich z Sebą, ale nie byli zachwyceni. Jedli akurat obiad, a Zenek Martyniuk, aż zasłonił ręką talerz jakby się bał, że zabiorę mu kotleta. Pierwszy raz w życiu, spotkałem tak bezwstydnych ludzi. Zostawili mnie na pewną śmierć.
Nie miałem już jedzenia ani gotówki, a mój wniosek o azyl wciąż jeszcze nie został przyjęty. Baba z Ordnungsamtu się na mnie uwzięła i ciągle coś wymyślała, żeby tylko mnie zbyć.
Harry Scherwatzki i Seba ciągle pili i trudno było wyciągać ich po urzędu. Prosiłem o pomoc innych ludzi, ale albo nie mieli czasu, bo pracowali, albo bali się chodzić do Ordnungsamtu w takiej sprawie.
Czasem piła z nimi pewna ślązaczka, która była tu na pochodzeniu. Przychodziła ze swoją jedenastoletnią córką. Kiedy matka spała pijana, opiekowałem się tą dziewczynką. Mieszkali w RFN już pięć lat i mała mówiła już mocno z niemieckim akcentem. Dziewczynka była śliczna i bardzo lubiłem jej obecność.
- Czy ja mogę wziąć ta derka na dwór? – spytała raz, kiedy chciała wziąć mój koc do zabawy.
Od tamtej pory, do dziś mówię na koce i inne takie… derka.
Będąc raz na spacerze, przechodziliśmy obok baru z kebabem.
- Kupisz mi ta bułka? – zapytała
Była głodna.
- Nie. Nie kupię ci, bo nie mam pieniędzy – powiedziałem - ale jak wrócimy do domu, mogę zrobić ci frytki.
Miałem ziemniaki i olej, więc zrobiłem dziewczynce frytki, a ona zjadła je z apetytem.
Seba dostał z Policji powiadomienie, że może odebrać rower, który zabrali mu pod zarzutem, że jest kradziony. Trzeba było tylko jechać po niego na drugi koniec miasta. Dał mi kwitek i powiedział, że mogę sobie wziąć ten rower. Odebrałem go, ale nigdy w życiu nie widziałem tak zdezelowanego jednośladu. Ledwo dało się nim jechać. Nie dość, że strasznie przepuszczał, to jeszcze miał tak zciachany klin, że aż pedał odpadał. Do tego kierownica kręciła się w kółko i we wszystkie strony, a ja nie miałem żadnego klucza żeby ją dokręcić.
- Wie funktioniert das!? – zawołał nawet jakiś Niemiec, kiedy jechałem.
Jakoś jednak dotarłem. Zaś niedługo, na Schpermullu, znalazłem przypadkiem, podobny rower. Był w prawdzie bez opon, sidełka i łańcucha, ale z obydwu, udało mi się skręcić jeden całkiem fajny pojazd.
Od tamtej pory śmigałem po ścieżkach rowerowych Braunschweigu, aż słychać było, klekot klinkierowych cegieł z których były zrobione.
Dokuczał mi, co raz większy głód. W sumie, to kiedyś marzyłem nawet o takiej szkole przetrwania. Zawsze byłem w stanie zdobyć te kilka marek, na podstawowe produkty. Byłem jak Jim z Imperium Słońca, w ciągłym ruchu. Jeździłem chętnie po zakupy starym szwabom (zawsze dawali mi za to jakiś napiwek). Wyzbierałem wszystkie Fantflasche w całej okolicy.
W parku rosło kilka jabłoni. Jabłka wisiały na drzewach i leżały pod nimi. Nikt ich nie zbierał. Nagotowałem cały gar dżemu z tych jabłek i jadłem go z chlebem z masłem. Kupowałem za parę groszy tzw. „kurczaka po wybuchu” (czyli korpus) i gotowałem pożywny rosół. Okoliczne ogródki działkowe, stały się dla mnie źródłem świeżych warzyw i owoców.
„Pewnej pochmurnej nocy, jakaś postać zwinnie przesadziła ogrodzenie i poczęła skradać się przez ogródek. Nagle w ręku osobnika błysnął nóż. Sprawnie oderżnął głowę kapusty i schował ją pod kurtkę. Następnie, przez nikogo nie niepokojona postać, ponownie pokonała ogrodzenie i niczym zjawa rozpłynęła się w ciemnościach”.
To byłem ja.
Rano na płycie, wesoło pyrlił się już gar bigosu, z dodatkiem kupionego za grosze mięsa.
Ktoś dał mi płócienny worek kaszy gryczanej, jaki zostawili u niego Polacy, których kiedyś gościł. Kasza nie dała się zjeść bez okrasy. Wtedy, pierwszy raz w życiu, ukradłem coś w sklepie, kawał słoniny. Okraszona słoniną kasza smakowała wyśmienicie.
Na domiar złego, Polacy którzy wciąż przybywali do ośrodka, mieli niezwykły talent do tracenia, już pierwszego dnia, wszystkich pieniędzy i dokumentów. Jeden, poszedł do owej kubanki i jak opowiadał: „ich ubrania fruwały”, ale po wszystkim, nie mógł znaleźć swojego portfela. Seba, nawet chodził z nim do puffu, aby odzyskać choć dokumenty, ale nic nie wskórał. Inny, chciał być mądrzejszy i dał portfel koledze, który czekał na zewnątrz. Kiedy wyszedł, kolegi już nie było i więcej go już nie zobaczył. Siedzieli potem w apatii, całkowicie bezradni, a ja musiałem ich jeszcze żywić.
Seba, miał osobliwe profesje. Między innymi kradł psy. Na własne oczy widziałem raz, jak jakaś dziewczynka przywiązała swojego pieska przed sklepem i weszła do środka. Seba odwiązał go i zaprowadził do burdelu, gdzie sprzedał za 50 marek jakiejś dziwce. Dziewczyny kupowały chętnie małe psy, bo jak któraś miała pieska, to miała i więcej klientów i byli oni bardziej hojni.
Poza tym, Seba bił ludzi za pieniądze. Mawiał o sobie, że jest: „Pierwszą Pięścią Braunszwaigu”. Pewnego razu, coś jednak poszło nie tak i Seba dostał wpierdol. Skopali go i miał popękane żebra. Smarował się Mobilatem.
Piliśmy właśnie u niego, ja i dwóch Polaków którzy tam mieszkali, kiedy wpadło do środka jakichś trzech mężczyzn i zaczęli strasznie krzyczeć, na Sebę, po niemiecku.
- Panowie, tylko nie wychodźcie teraz, bo mnie tu skatują – powiedział do nas Seba ze strachem w oczach.
Słysząc to, obaj Polacy, natychmiast, chyłkiem, wymknęli się z pokoju. Tylko ja zostałem. Tamci pokrzyczeli trochę, pokrzyczeli i poszli.
Po tamtym zdarzeniu Seba traktował mnie jak brata. Karmił, poił i wszędzie ze sobą zabierał. Byłem jakby jego osobistym ochroniarzem. Seba otrzymywał Arbeitslosegeld i nie było to jakieś tam 450 marek, tylko 2400 Deutsche Mark pro Monat!!! Chociaż nie przepracował on w Niemczech ani jednej minuty. Jako pochodzeniowcowi, zaliczyli mu to co tam pracował kiedyś w Polsce, w PTHW czy gdzieś tam.
Seba jednak, nie umiał oszczędzać. Stawiał wszystkim gorzałę, a kupując żarcie nie patrzył na ceny. Szybko przepuszczał cały zasiłek. Sam jeździł potem do matki na obiady, a ja znów musiałem radzić sobie sam.
Jednego wieczora, oglądałem wiadomości w telewizji i mówili coś o azylantach z Polski. Na koniec pokazali opuszczający się szlaban z napisem HALT!
Wpadłem w panikę, że nie będą już przyjmować uchodźców z Polski, a mi kończyła się właśnie wiza.
Jeszcze raz zaciągnąłem Harrego Scherwatzkiego do Ordnungsamtu. Baba go opierdoliła. Powiedziała, że: „ rzygać jej się chce jak widzi go, przyprowadzającego kolejnego azylanta z Polski”. Ostatecznie, przyjęła wniosek, ale nie dała ani upoważnienia do pobrania zasiłku, ani skierowania do jakiegoś ośrodka.
Zostałem bez niczego.
Hary i Seba nie wiedzieli już, jak mi pomóc.
Wezbrała we mnie złość. Wypytałem Seby, gdzie jest Sozialamt. Poszedłem tam. Przyjęła mnie młoda dziewczyna. Znałem już na tyle niemiecki, że opowiedziałem jej sam, o mojej sytuacji. Powiedziałem, że od trzech miesięcy, nie mam żadnych pieniędzy, żadnej sozialhilfe, że odżywiam się jabłkami z parku, a urzędniczka w Ordnungsamcie jawnie mnie dyskryminuje. Dziewczyna była oburzona z powodu tego co mnie spotkało. Zadzwoniła do Ordnungsamtu i po krótkiej rozmowie kazała mi tam pójść.
Na miejscu, baba która była dla mnie taka niemiła, czekała już na korytarzu i wręczyła mi skierowanie do ośrodka przejściowego dla ubiegających się o azyl polityczny.
W ośrodku owym, przebywali już Dżuma i Zenek Martyniuk. Po raz pierwszy, spotkałem tam też Michała Nochala. Oprócz Polaków, było tam wiele narodowości. Było też dużo murzynów. Niektóre murzynki w obcisłych legginsach w panterkę wyglądały bardzo kusząco. Co ciekawe, można się było z nimi dogadać po rosyjsku. W wielu krajach Afryki (np. w Angoli), uczono tego języka w szkole. Ktoś jednak ostrzegł mnie, że jak pewien Polak chodził do murzynów to, w końcu, wyrzucili go martwego w szafie przez okno.
W ośrodku przejściowym, przebywałem jakieś dwa tygodnie. Codziennie jednak, jeździłem na Madamenweg, do Seby i jeszcze nie raz tam popiliśmy. Wreszcie przyszedł dzień rozstania. Dostałem skierowanie do Cuxhaven nad Morzem Północnym. Seba był bardzo smutny z tego powodu. Mi też było przykro. Nie przywykłem rozstawać się na zawsze, z kimś, z kim zdążyłem się już zaprzyjaźnić. To było nowe doświadczenie dla mnie.
Wkrótce, znów jechałem pociągiem, ku nieznanemu i ku nowej przygodzie.
Cdn.

Odpowiedzi

"W latach osiemdziesiątych do

"W latach osiemdziesiątych do Niemiec przybyło ok. 630-740 tysięcy Polaków (w 1980 roku – 60 tysięcy, w 1988 – 177 tysięcy). Większość z nich podążała tam jako turyści, nielegalnie osiedlając się za żelazną kurtyną" - źródło: rodziny(dot)muzhp(dot)pl

Turyści ?? Czy tak też było w pańskim przypadku? Jaki był prawdziwy powód emigracji? Próżna chęć przygody, posmakowania lepszego życia? Co na to rodzice?

"sołdaty, walonkach, pole zasieków, geszeftów, pochodzeniowiec, TBS-y, mural"

To tylko kilka wybranych wyrazów (pominąłem typowo germańskie naleciałości), przez które dość ciężko czyta się tekst. Domyślam się, że to miało oddać klimat tamtych lat. Szkoda jednak, że nie jest napisane powszechnie znanym językiem. Widocznie jednego z drugim nie dało się połączyć.

"Pewnego ranka, będąc na potwornym kacu, znalazłem się na jakiejś wichurze daleko od miasta. Pracowałem tam na budowie. Był tam sklep GS-u i na przerwie podreptałem ku niemu pośpiesznie z wielką nadzieją.
- Czy jest piwo? – zapytałem"

Czytałem wcześniej napisane (w hierarchii czasowej późniejsze) części "uchodźctwa" i bez wątpienia raziło mnie te grubo przegięte pijaństwo. Po tym fragmencie widzę jednak, że Pan ciągoty alkoholowe i pijańską naturę miał już w Polsce, a nie nabytą na skutek złego towarzystwa

"Normalnie, za taką piękną, młodą dziewczynę byłbym w stanie oddać życie. Byłbym gotów pojąć taką za żonę i pracować bez wytchnienia, do końca życia, aby utrzymać ją i dzieci które urodzi."

Tragedia! Naprawdę były Pan gotów to zrobić, tylko dlatego, że jakaś kobieta jest 'piękna' i 'młoda' ?? O.o

"Dziewczynka była śliczna i bardzo lubiłem jej obecność."

Zabawy w doktorka szły pewnie pełną parą Wink Akurat tego nie piętnuję bynajmniej, bo sam okazjonalnie łapałem takie okazje. Oczywiście, mimo pobudek erotycznych były to zabawy kontrolowane

Portret użytkownika Guest

Przemo.... z przykrością

Przemo.... z przykrością stwierdzam regres u Ciebie. Myslę, ze problem jest duzo głębszy i wynika z permanentnej traumy, jakiej doznajesz jeśli chodzi o relacje damsko-męskie.
Sugeruję kontynuowanie odpoczynku od tej strony

Portret użytkownika nera

Przemo->osoba totalnie

Przemo->osoba totalnie zgoszkniała

Nie wiem jak te wnioski wiążą

Nie wiem jak te wnioski wiążą się z komunistycznymi przygodami Capa, ale OK

Pragnę zauważyć, że ten regres dostrzegasz po blisko rocznym (wymuszonym głównie rodzinnymi dramatami) okresie odpoczynku od tej strony (lipiec/sierpień 2015 - czerwiec 2016). Idąc tym tropem dalsza absencja (ucieczka?) nie pogłębi Twoim zdaniem regresu*?

* nie wiem, czy regres to jest trafne słowo

ps. pochyl się proszę nad tym komentarzem, bo naprawdę nie wiem, co to za dziwna zawierucha z metamorfozami i znikającymi komentarzami tam wyszła http://www.podrywaj.org/blog/30_...

Portret użytkownika Guest

o te komentarze Ci

o te komentarze Ci chodzi?:

http://www.podrywaj.org/blog/jak...

dobra, już wszystko rozumiem.

dobra, już wszystko rozumiem. Sorki w takim razie za zamieszanie. W dwóch różnych wpisach padły pod moim komentarzem bardzo podobne komentarze dwóch różnych osób. Dość mocny zbieg okoliczności + moje przepracowanie dało o sobie znać

Przemo, przyczyń się dla

Przemo, przyczyń się dla dobra ludzkości i nic już nie pisz.

Portret użytkownika nera

Bardzo lubię czytać Twoje

Bardzo lubię czytać Twoje historie emigracyjne. Sam poniekąd się z nimi trochę utożsamiam bo planowałem wyjazd do Niemiec ale w zupełnie innych czasach - 25 lat po upadku Muru...

W NRD byłeś kiedyś na dłużej czy tylko tranzytem do RFNu? Jaki to był kraj do życia w Twojej opinii?

Portret użytkownika Karlito

Stary jaki zajebisty tekst,

Stary jaki zajebisty tekst, uwielbiam takie historie z życia wzięte bo sam jestem imigrantem.

Portret użytkownika kilroy

Capie, swego czasu był tu

Capie, swego czasu był tu ziomek który opublikował parę tekstów opowieści ze swoich podróży. Dość szybko przeniósł się z tymi opowieściami na swoją własną stronę bunkrówniema.pl. Na fc jego oficjalny profil ma dziś ponad 25 tyś polubień. Na fali popularności wydał (chyba samemu) książkę z tymi historiami i sprzedaje ją za pośrednictwem swojej strony.
Twoje historię myślę są na tyle ciekawe i fajnie napisane że spokojnie mają szansę wypłynąć na szersze wody. ..pomyśl, może zarobisz na tym realne pieniądze

A to co lubisz Capie

A to co lubisz Capie

Portret użytkownika noris

Stary Capie, twoja ksywa

Stary Capie, twoja ksywa Konti od razu skojarzyła mi się z Rafałem Gan Ganowiczem, w sumie: RFN, w militariach obeznanie masz, czerwonego koloru też nie lubisz, coś w tym musi być... Wink

Czekamy na Cd.

Blog super. Znakomicie się

Blog super. Znakomicie się czyta. Tak jak pisali koledzy wyżej: pomyśl o książce Wink

Niby w Polsce nie ma już komuny. Niby można kupić tutaj wszystko. Niby prawie dogoniliśmy zachód. Jednak po wyjeździe na zachód (w moim przypadku Niemcy/Belgia) mam podobne odczucia jak Ty te 30 lat temu. Tzn zachwycenie technologiami, jakością życia. Dużo się w Polsce zmieniło czy niby dużo się w Polsce zmieniło?

Jak zwykle klasa, czytało się

Jak zwykle klasa, czytało się z zapartym tchem. Jak wyżej ktoś napisał - jakbyś zebrał wszystko i opisał szerzej, mogłaby wyjść dobra książka.